Odszedł, więc stał się bliższy.
— Tylko nie waż mi się tu przemawiać jak z katedry! — głos Haliny brzmiał ostro; stała ze zaciśniętymi pięściami pośrodku pokoju. — Trzydzieści lat z tobą przeżyłam, słyszysz? Trzydzieści! A ty? Milczysz zawzięcie jak zaklęty!
Janusz powoli oderwał wzrok od gazety, spojrzał na żonę. Siwe włosy sterczały na wszystkie strony, twarz była czerwona z gniewu. Wiedział – zaraz rozpęta się kolejna burza.
— Halinko, uspokój się. Porozmawiajmy jak ludzie.
— Jak ludzie?! — załamała ręce. — Kiedy ty w ogóle ostatnio ze mną po ludzku rozmawiałeś? Kiedy pytałeś, co u mnie, jak się czuję? Hę? Odpowiadaj!
Janusz złożył gazetę, odłożył ją starannie na stół. Podniósł się, podszedł do okna. Za szybą mżył październikowy deszcz, żółknące liście klonu opadały jeden po drugim.
— Masz rację — powiedział cicho. — Rzeczywiście mało rozmawiam.
— Mało?! — Halinie niemal zabrakło tchu z oburzenia. — Ty w ogóle ze mną nie rozmawiasz! Przychodzisz z pracy, w milczeniu jesz, w telewizor patrzysz. Opowiadam ci, iż wnuk sąsiadki Bronki do liceum poszedł, a ty — hm, no tak, fajnie. Mówię, iż chcę na działkę pojechać, pomidory zebrać, a ty — rób co chcesz. Jestem żywą kobietą czy jakimś manekinem?
Janusz odwrócił się do niej. W oczach Haliny stały łzy, ale uparcie je powstrzymywała.
— Przepraszam — powiedział. — Nie myślałem, iż to dla ciebie takie ważne.
— Nie myślałeś! — zaśmiała się gorzko. — Janusz, a ty w ogóle o mnie myślisz? Kim jestem dla ciebie? Kucharką? Praniem? Czy tylko nawykiem, jak te twoje kapcie?
Chciał coś odpowiedzieć, ale Halina już się odwróciła i ruszyła w stronę drzwi.
— Wiesz co, nie odpowiadaj. I tak wszystko jasne.
Drzwi się zatrzasnęły. Janusz został sam w salonie, nasłuchiwał, jak żona głośno chodzi po kuchni, stawia z impetem naczynia. Potem i tam zapanowała cisza.
Z powrotem osunął się w fotel, wziął gazetę, ale nie mógł czytać. Litery mu się rozmazywały. Halina miała rację – naprawdę się od niej oddalił. Kiedy to się zaczęło? Po śmierci matki? Czy jeszcze wcześniej, gdy został szefem działu i praca go pochłonęła?
Przypomniał sobie, jak się poznali. Halinka pracowała wówczas w księgarni, on przyszedł kupić podręcznik do elektrotechniki. Uśmiechnęła się tak promiennie, iż zapomniał, po co przyszedł. Stał i patrzył na nią, aż w końcu zapytała, czy nie potrzebuje pomocy.
— Chciałbym coś interesującego — powiedział wtedy. — Może coś pani poleci?
— A co pan lubi czytać? — spytała.
— Wszystko po trochu. Fachowe książki, kryminały, klasykę.
Halina podała mu tomik Prusa.
— Proszę spróbować. Opowiadania o życiu. Bardzo piękne.
Janusz książkę kupił, ale nie czytał Prusa, tylko myślał o dziewczynie o dobrych oczach. Następnego dnia znowu wrócił do księgarni.
— Spodobało się? — spytała Halina.
— Bardzo. Może jeszcze coś pani podpowie?
Tak trwało tydzień. Kupował książki i wymyślał preteksty do rozmowy. W końcu zebrał się na odwagę, by zaprosić ją do kina.
— Bareja ma nową komedię — powiedział. — Może obejrzymy?
Halina się zaśmiała.
— A ja już myślałam, iż nigdy się nie zdobędziesz.
Pobrali się rok później. Janusz pamiętał ich pierwsze mieszkanie — malutkie dwupokojowe na przedmieściach Łodzi. Halina wieszała firanki, on przybijał półki. Wieczorami siedzieli w kuchni, pili herbatę, snuli plany na przyszłość.
— Chcę, żebyśmy mieli dwoje dzieci — mówiła Halina. — Chłopca i dziewczynkę.
— A ja chcę domek z ogrodem — odpowiadał Janusz. — Żebyś hodowała kwiaty, a ja w warsztacie grzebał przy motocyklu.
— I żebyśmy nigdy się nie kłócili — dodawała.
— Nigdy — zgadzał się on i całował ją w czoło.
Ale z dziećmi się nie udawało. Lekarze rozkładali ręce, mówili — bywa, nie martwcie się, żyjcie dla siebie. Halina płakała po nocach, myślała, iż mąż jej nie słyszy. A on słyszał i nie wiedział, jak pomóc, co powiedzieć. Stopniowo przestali o tym mówić. I w ogóle mówili coraz mniej.
Janusz piął się po szczeblach kariery, Halina przeszła do pracy w bibliotece szkolnej. Kupili trzypokojowe mieszkanie, potem działkę koło Płocka. Halina hodowała kwiaty, on majsterkował w warsztacie przy motocyklu. Ale rozmawiali coraz rzadziej.
Teraz, siedząc w pustym salonie, Janusz zrozumiał – winni byli oboje. On zamknął się w sobie, Halina nie potrafiła przebić się przez jego milczenie. I efekt – po trzydziestu latach małżeństwa czuł się obcy we własnym domu.
Nazajutrz Halina była zimna i powściągliwa. Podawała śniadanie w milczeniu, odpowiadała półsłówkami. Janusz spróbował naw
Tak siedzieli przy stole, trzymając się za ręce, wiedząc iż każde wspólne “dzień dobry” od dzisiaj będzie zaczynać nowy rozdział ich miłości.