Odszedł do kochanki, a wrócił… gdy ja znalazłam szczęście z innym

newsempire24.com 1 tydzień temu

Zawsze bałam się rozwodu. choćby myśl, iż moje małżeństwo mogłoby się rozpaść, wydawała mi się koszmarem, którego nigdy nie doświadczę. Wierzyłam szczerze, iż u nas wszystko jest w porządku, iż jesteśmy parą, której nie złamią ani lata, ani codzienność, ani trudności. Mieliśmy wspaniałą córkę — Zosię, ja prowadziłam własne biuro architektoniczne w Poznaniu, on pracował jako pielęgniarz w prywatnej klinice. Żyliśmy spokojnie, stabilnie, jak mi się zdawało — szczęśliwie.

Ale pewnego dnia wszystko się zmieniło.

Na początku myślałam, iż to po prostu trudny okres w jego życiu. Krzysztof wracał do domu coraz później, tłumacząc się natłokiem obowiązków i ciężkimi dyżurami. Denerwował się drobiazgami, odmawiał wspólnych spacerów, nie słuchał, gdy mówiłam. A kiedy pewnego razu, zalana łzami, zapytałam, co się z nami dzieje, rzucił tylko zmęczonym głosem: „Jestem wyczerpany. choćby w domu mi przeszkadzasz. Przestań się tak czepiać”.

Zamilkłam. Starałam się nie narzucać, wieczorami chodziłam sama na spacery, jadłam kolację w samotności. Wychodził o świcie, wracał po północy. Jak obcy człowiek.

Moje serce wiedziało: nie jest sam. Ale odpędzałam te myśli. Aż do dnia, kiedy usłyszałam rozmowę, która postawiła wszystko na swoim miejscu.

Właśnie wróciłam z kolejnego spaceru, gdy w sypialni rozległ się jego głos:

— Kochanie, wszystko załatwię. Obiecuję, odejdę od niej. Tylko jeszcze chwilę poczekaj. Nie gniewaj się, Aniu… proszę, nie rozłączaj się…

Zamarłam. Potem weszłam do kuchni i rozpłakałam się. Wszystko we mnie eksplodowało. On choćby się nie tłumaczył. Nie mówił nic. Po prostu spakował rzeczy i wyszedł. Do niej. Do swojej młodej „ukochanej”.

A ja zostałam. W pustym mieszkaniu, ze zdjęciami na ścianach, gdzie jeszcze byliśmy rodziną. Miesiące ciągnęły się w nieskończoność. Nie mogłam jeść, spać, pracować. choćby Zosia, choć starała się mnie wspierać, nie była w stanie zapełnić tej pustki. Czasem klienci zapraszali mnie na kawę po spotkaniach, mówili mi komplementy — grzecznie odmawiałam. Wydawało mi się, iż nigdy już nie pokocham nikogo innego.

A potem pojawił się on — Wojtek. Dojrzały mężczyzna tuż po pięćdziesiątce, pewny siebie, zadbany, o spokojnym głosie i uważnym spojrzeniu. Zamówił u nas projekt nowego biura. I nie potrafiłam mu odmówić. Ani pracy, ani rozmów. A potem — ani kolacji, ani spacerów, ani jego dotyku.

Kiedy biuro było gotowe, Wojtek zaprosił mnie na otwarcie. To był wieczór pełen muzyki, śmiechu i lekkiego wina. Zostaliśmy sami do późna… A rano obudziłam się w jego ramionach. Po raz pierwszy od dawna nie czułam bólu. Czułam, iż jestem dla kogoś ważna. Prawdziwa, bez masek, bez „muszę”.

On nie był tylko mężczyzną. Stał się dla mnie oparciem, powietrzem. Z nim znów zaczęłam oddychać.

A kilka dni później spotkałam Krzysztofa. Stał pod drzwiami mojego mieszkania. TakTak samo, jak wtedy — tylko w jego oczach widziałam już nie pewność siebie, ale zwątpienie.

Idź do oryginalnego materiału