„Odrzuciła syna dla kariery, a ja przyjęłam go jak własnego”

twojacena.pl 4 tygodni temu

Poród u Olgi zaczął się niespodziewanie – przedwcześnie, w ósmym miesiącu. Lekarze w błyskawicznym tempie podjęli decyzję i po kilku godzinach trzymała w dłoniach wątłe ciałko maleńkiej córeczki. Dziewczynkę od razu umieszczono w inkubatorze – była zbyt słaba, by oddychać sama. W oczach Oli stały łzy, a w sercu – niepokój, z którym nie potrafiła sobie poradzić. Wierzyła, miała nadzieję, szeptała przez łzy: „Moja dzidzia da radę… Na pewno wrócimy razem do domu…”

Dni w szpitalu wlokły się niemiłosiernie. Ola prawie nie spała, co godzinę podchodziła do szkła, za którym leżało jej dziecko, patrzyła, modliła się, próbowała wierzyć. Pewnego dnia, wychodząc z sali, przypadkiem usłyszała rozmowę dwóch medyków. W ich głosach nie było współczucia – raczej zmęczenie i gorycz.

„Ta z siódmej sali…” – powiedział jeden z lekarzy. – „Zrezygnowała z karmienia. Boi się, iż zniszczy jej figurę.”

„Ładna, oczywiście. Tylko co w głowie – trudno powiedzieć.” – westchnęła pielęgniarka.

Ola nadstawiła ucha. Chodziło o kobietę, która kilka dni wcześniej urodziła chłopca. Nie tylko odmówiła karmienia, ale i napisała oficjalną rezygnację. „Nie planuje być matką, chce żyć dla siebie”.

Mężczyzna, który przychodził do szpitala, był tym, który złamał serce Oli. Odwiedzał syna, stał przy szkle, głaskał malutką dłoń przez rękawiczki. Gdy zobaczył, jak Ola delikatnie kołysze chłopca na rękach, karmi go, uśmiecha się do niego, w jego oczach zapłonęło coś więcej niż wdzięczność – nadzieja.

Matka chłopca była tymczasem zajęta sobą. Nowy manicure, stylizacja, wizyta u kosmetyczki i przymiarka sukienki na wyjście. W jej głowie nie było miejsca na płacz głodnego dziecka ani myśli o nieprzespanych nocach. Była przekonana, iż postępuje słusznie. „Jeszcze jestem za młoda na dziecko. Mam całe życie przed sobą” – mówiła do przyjaciółek przez telefon.

Ola przychodziła do chłopca codziennie. Nie zapominała też o swojej córeczce, marząc co chwilę, by malutka miała siłę walczyć. Niestety… Po kilku dniach lekarz przekazał jej straszną wiadomość – dziewczynka zmarła. Serce Oli ścisnęło się. Świat pociemniał. W piersi – pustka.

Siedziała na łóżku, niezdolna do słów, do płaczu. Tylko obejmowała siebie za ramiona, jakby próbując poskładać rozbite serce. Nagle do drzwi sali zapukano. To był on – ten mężczyzna. W rękach trzymał kwiaty i baloniki. Podszedł, ukląkł i wyciągnął ręce:

„Jedziemy do domu… razem.”

Ola była zdezorientowana. Nie rozumiała. Wtedy ostrożnie włożył jej w ramiona niemowlę. Tego samego chłopca, którego karmiła, do którego zdążyła się przywiązać, jak do własnego. Mężczyzna podjął decyzję – adoptuje syna sam. Ale nie sam. Z Olą. Bo tylko ona stała się dla tego dziecka naprawdę bliska. Bo tylko ona potrafiła zostać matką.

Tego dnia opuścili szpital razem. Ola – nie sama. Obok był mężczyzna, obok był chłopiec. W sercu – ból po stracie i światło nadziei.

A ta druga… Natalia, była żona mężczyznych, stała przy oknie w eleganckiej sukience. Gdy zobaczyła, iż to nie jej witają, ale Olę, iż kwiaty i baloniki trafiły do innej kobiety, zbladła. Najpierw nie zrozumiała. Potem pobiegła korytarzem, wybuchając krzykiem:

„Co to ma być?! Gdzie mój mąż?! Gdzie mój syn?!”

Przy recepcji powitała ją ta sama pielęgniarka, która przez wiele dni obserwowała jej obojętność i chłód.

„Uspokój się, Natalio – powiedziała zmęczonym głosem. – Wszystko w porządku. Teraz możesz spokojnie zająć się sobą i swoim wyglądem. Twój syn ma teraz prawdziwą matkę.”

Ola i chłopiec zniknęli ze szpitala. Nikt ich więcej nie widział. Przenieśli się do innego miasta. Zaczęli od nowa. Od czystej karty. Z miłością i zaufaniem.

A Natalia została w progu, z wypisem, z sukienką, z idealną fryzurą i… bez nikogo.

Idź do oryginalnego materiału