Odkrył swoje pochodzenie przez test DNA, a winą obarczono mnie…

newsempire24.com 1 dzień temu

Odkrył, iż jest adoptowany, gdy zrobił test DNA. A winna została ja…

Któż by pomyślał, iż w rodzinie, gdzie wszystko wydawało się takie spokojne i zwyczajne, kryje się tak straszna prawda. A najbardziej boli, kiedy ten rodzinny „trup w szafie” wypada na wierzch, a winni okazują się ci, którzy najmniej się do tego przyczynili. Tak stało się i ze mną.

Historia zaczęła się tydzień przed świętami Bożego Narodzenia, gdy z mężem postanowiliśmy odwiedzić jego rodziców na kolację, by spędzić czas w rodzinnym gronie. W pewnym momencie Wojtek, mój mąż, wpadł na pomysł, by podarować im test DNA. Prezent? Taki sobie, dla ciekawości, by poznać swoje korzenie. Teraz to modne, niewinna zabawa.

Ale gdy tylko o tym wspomniał, twarz teściowej zbladła. Pociągnęła mnie na stronę, do kuchni, i nerwowo szarpiąc fartuch, poprosiła, żebyśmy nie dawali tego testu. Zapytałam dlaczego. Najpierw się kręciła, aż w końcu wyznała: „On jest adoptowany…”

Jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody. Mój mąż, który ma już 28 lat, okazał się nie być rodzonym synem swoich rodziców. Adoptowali go z domu dziecka, gdy był niemowlęciem. Ma brata i siostrę – rodzime dzieci teściowej, a on? Jakby zbędny… Ale najbardziej poruszające było to, iż matka Wojtka zapewniała, iż kochała go tak samo, może choćby mocniej. „On jest moim synem, choćby jeżeli nie z krwi, ale za niego w ogień bym poszła!” – powiedziała ze łzami w głosie.

Zapytałam: „Dlaczego nie powiedzieć mu prawdy? Dlaczego tyle lat milczeliście?” A ona tylko westchnęła: „Baliśmy się, iż poczuje się obcy. I tak nic by to nie zmieniło…”

A potem nagle wyrzuciła z siebie: „Skoro już wiesz… Może ty mu powiesz?” Zamarłam. Czyli teraz ja mam wziąć na siebie ten okropny ciężar, zburzyć jego wyobrażenie o swoim życiu? Według niej, tak mnie kocha, iż łatwiej przyjmie to ode mnie. Że będę w stanie go pocieszyć, wesprzeć, iż szybciej mi wybaczy. Ale odmówiłam. Powiedziałam wprost: „To wasza prawda. Powinniście byli powiedzieć sami – dawno temu, gdy był dzieckiem. Nie zrzucajcie tego na mnie.” Zamilkłyśmy. Rozmowa urwała się nagle, bo do kuchni weszli teść i sam Wojtek.

Minął miesiąc. Wojtek i tak zrobił test DNA – w prezencie dla siebie. Dwa miesiące później przyszły wyniki. I prawda wyszła na jaw. Jego DNA zupełnie nie zgadzało się z analizami brata i siostry. Był wstrząśnięty. Długo rozmawiał z rodziną, próbował usłyszeć wyjaśnienia. Ale zamiast szczerości – pustka, wymijanie, półprawdy. Jego świat się zawalił. W pewnym momencie po prostu przestał się z nimi kontaktować. Całkowicie. Rok ciszy.

I nagle dzwoni teściowa. Głos oskarżycielski, pełen urazy: „To przez ciebie! Ty powinnaś była powiedzieć! Przecież wiedziałaś!” W tym momencie coś we mnie pękło. Dlaczego ja? Przecież prosiłam ją – powiedz sama, wyjaśnij po ludzku. Mieliście dwadzieścia osiem lat. Dlaczego teraz ja mam być winna?

Przeżywałam to, oczywiście. Bardzo chciałam, by im wybaczył. Nie chciałam, żeby dźwigał się z tym ciężarem. Ale ja nie jestem niczemu winna. To nie moje kłamstwo. To nie ja milczałam przez prawie ćwierć wieku.

Teraz Wojtek coraz częściej mówi o adopcji. I całkowicie go w tym wspieram. Marzy, by stać się takim rodzicem, jakiego sam nigdy nie miał – uczciwym, kochającym, szczerym. Mówi, iż nigdy nie ukryje przed dzieckiem prawdy, bo nikt nie powinien dorastać w kłamstwie.

I wierzę, iż mu się uda. Będzie najlepszym ojcem. Bo wie, jak to jest – żyć w rodzinie, w której nie powiedzieli ci tego, co najważniejsze.

Idź do oryginalnego materiału