Odebrał mi dwie kotlety, mówiąc, iż muszę schudnąć. Po sześciu latach małżeństwa i urodzeniu trojga dzieci, boję się samotności.

twojacena.pl 1 miesiąc temu

Snułam się po kuchni jak we mgle, gdy wyrwał mi z talerza dwie kotlety, oświadczając, iż powinnam schudnąć. Sześć lat małżeństwa, troje dzieci w ramionach, a teraz ten lęk – iż zostanę zupełnie sama.

Mam trzydzieści sześć wiosen. W ciągu tych sześciu lat stałam się matką trójki rozwrzeszczanych aniołków: pięcioletni Tomek, trzyletnia Zosia i malutki Jasio, który dopiero co przekroczył półrocze. Marzyłam o takiej gromadce, ale nikt nie przygotował mnie na to, iż każdy dzień będzie przypominał bieg przez płonący las. Wstaję zmęczona, kładę się wyczerpana, a w międzyczasie – tylko wir obowiązków bez końca.

Poznałam Aleksandra, gdy większość koleżanek dawno miała mężów i domy pełne śmiechu. Ja wciąż sama – to w pracy, to w pustym mieszkaniu. Aż pewnego dnia pojawił się On – wysoki jak dąb, z charakterem i tą nieznośną pewnością siebie. Dyrektor działu w kancelarii prawnej. Do dziś nie wiem, co zauważył we mnie, skromnej dziewczynie z prowincji.

Zrozumiałam, iż traktuje nasz związek poważnie, gdy zaprowadził mnie do swojej matki. Pani Bożena – dama starej daty, z klasą i niesłychanym wdziękiem. Od pierwszego spotkania traktowała mnie jak córkę, wręcz przyspieszyła nasz ślub. Potem przyszły ciąże jedna za drugą – i tak znalazłam się w pułapce codzienności.

Najpierw Tomek, potem Zosia, w końcu Jasio. Zawodowa kariera? Zapomnij. Całe dnie to przewijanie, gotowanie zupki, wieczne pranie i zakupy w Biedronce. Kocham te małe szkraby ponad życie, ale gdzieś po drodze zgubiłam… siebie samą.

Kiedyś ważyłam 49 kilogramów. Biegałam nad Wisłą, dbałam o paznokcie, śmiałam się głośno. Teraz wskazówka wagi zatrzymuje się na osiemdziesiątce. Mój świat to papka marchewkowa, płaczące niemowlę i wieczny bałagan. Na siłownię? Śmieszne. Gdy tylko rozłożę matę, zaraz wisi na mnie któreś z dzieci jak małpka na gałęzi.

Olek początkowo żartował. Mówił „moja pulpeczko”, „słodka pączusiu”. Ale z czasem żarty ucichły. W końcu zniknęło i jego zainteresowanie.

W piątek przy kolacji nałożyłam sobie trzy kotlety schabowe. Spojrzał, bez słowa zabrał dwa i wrzucił z powrotem na patelnię.

„Musisz w końcu zrzucić wagę. jeżeli znajdę sobie inną, będzie to wyłącznie twoja wina” – rzucił obojętnie, unikając mojego wzroku.

Zamarłam. Jakby ktoś wbił mi nóż między żebra. Wiem, iż się zmieniłam. Że jestem wyczerpana. Że to już nie ta dziewczyna, w której się zakochał. Ale czy to moja wina, iż oddałam całą siebie tej rodzinie? Że nie śpię, bo jedno ząbkuje, drugie nie chce jeść brokułów, a trzecie zgubiło zeszyt? Czy nie zasługuję choć na odrobinę zrozumienia?

Chętnie poszłabym do kosmetyczki, farbnęła włosy, kupiła nową sukienkę. Ale wszystkie złotówki idą na zajęcia dodatkowe, pieluchy, raty kredytu i pomoc teściowej. Olek zarabia nieźle, ale wydatki pochłaniają wszystko. On musi wyglądać dobrze – w końcu to ważna osoba w firmie. A ja? Mogę chodzić w zniszczonym dresie. Tylko iż czasem przeglądam się w lustrze i nie poznaję tej kobiety o zapłakanych oczach. Spódnice wiszą jak na wieszaku, dżinsy nie dopinają się w pasie. Wszystko wydaje się obce i nie moje.

Czasami mam wrażenie, iż przestałam być kobietą. Stałam się cieniem. Karmiącym, sprzątającym, usypiającym – ale już nie czującym, nie marzącym. Jedynie teściowa trzyma nas jeszcze razem. Dzwoni, przyjeżdża, zajmuje się wnukami. Modlę się w duchu, żeby nie pozwoliła mu odejść. Żeby nie zniszczył tego, co budowałam przez ostatnie sześć lat.

Idź do oryginalnego materiału