Oddaj mieszkanie, swoje już przeżyłeś” – trzy słowa córki i trzaśnięcie drzwiami

newskey24.com 2 tygodni temu

Tata, oddaj mieszkanie — swoje już przeżyłeś. Po jego odpowiedzi córka powiedziała tylko trzy słowa i zatrzasnęła drzwi.

Stanisław Kowalski stracił żonę zaledwie pół roku temu. Razem z nią odeszło ostatnie oparcie w życiu. Chodził jeszcze do pracy — nie z konieczności, ale po to, by zachować choć cień sensu. Praca była jego ratunkiem, jedynym punktem zaczepienia. W codziennej rutynie znajdował ukojenie, choćby jeżeli krótkotrwałe. Wieczorami coraz częściej wałęsał się po ulicach — włóczył się bez celu, nie chcąc wracać do pustego, zimnego mieszkania. Dom bez żony stał się niemiłosiernie cichą klitką, gdzie echo jego kroków brzmiało straszniej niż cisza.

Dzieci — córka i syn — odwiedzali go rzadko. Coraz rzadziej. Aż w końcu prawie przestali. Zdawało się, iż wraz z odejściem matki zniknęło wszystko, co jeszcze łączyło rodzinę. Stanisław bał się samotności, ale jeszcze bardziej tego, iż dla własnych dzieci stał się tylko bezużytecznym staruszkiem.

Często łapał się na tym, iż wypatruje znajomych twarzy wśród przechodniów. Wpatrywał się w ludzi, mając nadzieję, iż ktoś się zatrzyma, przywita, przytuli. Ale wszyscy mijali go obojętnie. A serce bolało coraz mocniej — jeżeli nie od choroby, to od tej pustki.

Aż w końcu przyszła ona — Jola, jego córka. Nie z troską, nie z ciepłem, ale z zimną kalkulacją w oczach. Jej wizyty zawsze były krótkie, suche i za każdym razem sprowadzały się do jednego tematu — mieszkania. Tym razem nie owijała w bawełnę.

— Tato, no ile można? Mieszkasz w czteropokojowym, sam! To bez sensu. Sprzedaj to, kup sobie kawalerkę. Pieniądze mi daj — mamy kredyt, dzieciom potrzebny pokój.

Milczał. Dłonie mu drżały. Słowa utknęły w gardle.

— Jola, przecież wiesz, iż to dom twojej mamy i mój. Nie mogę tak po prostu… — urwał.

Córka poderwała się z krzesła.

— Swoje już przeżyłeś, tato. Pomyśl choć raz o nas — jej głos drżał z irytacji.

— A ty pomyśl, kiedy znowu przyjdziesz? — zapytał cicho, ledwo szeptem.

Już stała w drzwiach. Obróciła się i rzuciła:

— Po twoim pogrzebie.

Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, który rozniósł się po mieszkaniu jak wystrzał. Stanisław siedział w ciszy długo, niezdolny się poruszyć. W końcu zebrał się na odwagę i wybrał numer syna.

— Robert, porozmawiaj ze mną. Była Jola… znowu o mieszkaniu… Nie chcę go sprzedawać — głos mu się załamywał.

Po drugiej stronie usłyszał westchnienie.

— Tato, no ale czego ty chcesz? Jesteś sam, mieszkanie ogromne. Szczerze? Ja też bym nie odmówił pomocy. Mam stary grat, chcę nowe auto. Sprzedawaj, nie bądź skąpy.

— A ty kiedy przyjdziesz? — spytał z nadzieją.

— Jak sprzedasz mieszkanie — przyjadę.

Nie słuchał dalej. Po prostu się rozłączył. Zdjął z wieszaka płaszcz i wyszedł z domu. Ciężar w piersi rozsadzał go od środka. Wydawało mu się, iż powietrze stało się gęste i lepkie. Szedł, nie patrząc przed siebie, aż znalazł pustą ławkę nad stawem. Usiadł. Opuścił głowę. Serce biło wolno, z wysiłkiem. A potem… po prostu stanęło.

Stanisław Kowalski umarł sam. Wśród drzew, pod szarym niebem, z telefonem w kieszeni. Nikt na niego nie czekał. Nikt nie szukał. Nikt go nie kochał. Jego serce nie wytrzymało nie zdrady — obojętności. Nie był nikomu potrzebny ani jako człowiek, ani jako ojciec. Tylko jako właściciel metrów kwadratowych.

A już następnego dnia w mieszkaniu znów zatrzasnęły się drzwi. Przyszła Jola — z kluczami w garści. Z oczami pełnymi nie łez, ale kalkulacji. I Robert — z nowym autem na parkingu. W mieszkaniu śmierdziało kurzem i samotnością. A na stole leżało stare zdjęcie. Gdzie byli wszyscy razem. Z mamą. Z tatą. Szczęśliwi. Jeszcze wtedy.

Ale szczęście, jak i miłość, odchodzi. jeżeli mierzy się je metrami i złotówkami.

Idź do oryginalnego materiału