Z Żebraka do Cudu: Przemiana w Jeden Dzień
Myślała, iż to tylko biedny, kulawy żebrak! Codziennie dzieliła się z nim resztkami jedzenia… Ale pewnego ranka wszystko się zmieniło!
To historia biednej dziewczyny o imieniu Weronika i kulawego żebraka, z którego wszyscy się śmieli. Weronika miała zaledwie 25 lat. Sprzedawała jedzenie w drewnianym budynku przy drodze w Warszawie. Jej stoisko było zbudowane ze starych desek i blachy, pod wysokim drzewem, gdzie wielu zatrzymywało się na posiłek.
Weronika nie miała prawie nic. Buty były wytarte, a sukienka pełna łat. Mimo to zawsze się uśmiechała. choćby zmęczona, witała każdego życzliwie. Dzień dobry, proszę pana. Nie ma za co, mówiła do każdego klienta.
Wstawała wcześnie, by gotować ziemniaki, kapustę i zupę. Jej ręce pracowały szybko, ale serce biło wolno z tęsknoty. Weronika nie miała rodziny.
Rodzice zmarli, gdy była mała. Mieszkała w maleńkim pokoju koło budki, bez prądu i bieżącej wody.
Pozostały jej tylko marzenia. Pewnego popołudnia, gdy wycierała ladę, przyszła jej przyjaciółka, pani Halina. Weroniko, spytała starsza kobieta, dlaczego ciągle się uśmiechasz, choć żyjesz w biedzie jak my wszyscy? Weronika znów się uśmiechnęła. Bo płacz nie napełni garnka.
Pani Halina roześmiała się i odeszła, ale słowa zapadły Weronice głęboko w serce. To była prawda. Nic nie miała.
A jednak dzieliła się jedzeniem z tymi, którzy nie mogli zapłacić. Nie wiedziała, iż jej życie miało się niedługo odmienić. Każdego popołudnia przy budce działo się coś dziwnego.
Na rogu ulicy pojawiał się kulawy żebrak. Szedł powoli, popychając swoją wózku stare wózki inwalidzkie. Koła skrzypiały na kamieniach.
Skrzyp, skrzyp, skrzyp. Przechodnie śmiali się lub zasłaniali nosy. Patrzcie, znów ten brudny człowiek, mówił jakiś chłopak.
Nogi męża były owinięte bandażami. Spodniny podarte na kolanach. Twarz pokryta pyłem.
Miał zmęczone oczy. Jedni mówili, iż śmierdzi. Inni, iż jest szalony.
Ale Weronika nie odwracała wzroku. Nazywała go Ojcem Janem. Tego popołudnia, w upalne słońce, Ojciec Jan podjechał wózkiem i zatrzymał się przy budce. Weronika spojrzała na niego i szepnęła: Znowu tu jesteś, Ojcze Janie. Nie jadłeś wczoraj.
Spuścił głowę. Głos miał słaby. Był zbyt osłabiony, by przyjść, wyjaśnił.
Nie jadł od dwóch dni. Weronika spojrzała na stół. Została tylko miska kapusty i chleb.
To miało być jej własne jedzenie. Zawahała się. W końcu, bez słowa, wzięła miskę i postawiła przed nim.
Proszę, niech pan je. Ojciec Jan spojrzał na jedzenie, potem na nią. Znów daje mi pani ostatni posiłek? Weronika skinęła głową.
Mogę ugotować więcej, gdy wrócę do domu. Jego dłonie drżały, gdy brał łyżkę. Oczy miał wilgotne.
Ale nie płakał. Schylił głowę i zaczął jeść powoli. Przechodnie patrzyli na nich.
Weroniko, dlaczego zawsze dajesz jedzenie temu żebrakowi?, spytała jakaś kobieta. Weronika się uśmiechnęła. Gdybym sama jechała na wózku, czy nie chciałabym, by ktoś mi pomógł? Ojciec Jan przychodził codziennie, ale nigdy nie prosił o nic.
Nie wołał nikogo. Nie wyciągał ręki. Nie prosił o jedzenie ani pieniądze.
Siedział cicho przy budce Weroniki, z głową w dół i rękami na kolanach. Wózek wyglądał, jakby zaraz się rozpadnie. Jedno koło choćby przechylało się na bok.
Gdy inni ignorowali, Weronika przynosiła mu zawsze ciepły posiłek. Czasem ziemniaki. Innym razem kapustę z chlebem.
Podawała go z szerokim uśmiechem. Pewnego gorącego popołudnia Weronika właśnie podała pierogi dwójce studentów, gdy podniosła wzrok i zobaczyła Ojca Jana siedzącego na swoim zwykłym miejscu.
Nogi wciąż owinięte. Koszula teraz z większymi dziurami. Ale tam był, cichy jak zawsze, nic nie mówiąc.
Weronika uśmiechnęła się, nabrała talerz gorącej kapusty… i w tej chwili Ojciec Jan podał jej kopertę, ujawniając majątek, który na zawsze odmienił życie tej dziewczyny o czystym sercu.
I tak Weronika zrozumiała, iż dobroć, choć czasem wydaje się niewidoczna, zawsze wraca czasem w najmniej oczekiwanym momencie.













