Od zdrady do szczęścia: opowieść, w którą trudno uwierzyć bez własnych oczu

newsempire24.com 8 godzin temu

Od zdrady do szczęścia: historia, której nikt by nie uwierzył, gdyby nie widział na własne oczy

Krzysztof stał na wąskiej uliczce w centrum Lublina, przed nim zaś płacząca kobieta, zagubiona i wyczerpana. Patrzył na nią zimnym, obojętnym wzrokiem, a w głowie kotłowała mu się tylko jedna myśl: „Masz mnie już dość, Kinga. Po prostu zostaw mnie w spokoju.”

Od miesięcy starał się jej unikać. Najpierw dyskretnie, potem coraz wyraźniej. ale Kinga żyła jakby w swoim własnym świecie. Śledziła go — pod domem, w biurze ojca, pod uczelnią. Wczoraj przyjechała na gospodarstwo, gdzie odbywał praktykę, i błagała, by do niej wrócił. Teraz znów klęczała przed nim:
— Krzysiu, kocham cię, słyszysz? Zrobię dla ciebie wszystko! Ona nie jest dla ciebie, sam to wiesz!

Odskoczył gwałtownie, zaciśniętą pięścią przygryzł wargę i syknął:
— Oprzytomnij. Nie kocham cię. Nigdy nie kochałem. Oświadczyłem się Magdzie i za tydzień bierzemy ślub. Przestań mi psuć życie.

— A co z tamtym wieczorem w Zakopanem? A z imprezą u Basi? Przysięgałeś, iż mnie nie porzucisz!

— Byłem pijany. A pijani, jak wiadomo… — nie zdążył dokończyć, gdy Kinga rzuciła się na niego, próbując go pocałować. Krzysztof odepchnął ją tak mocno, iż zatoczyła się.
— Nie waż się tego powtórzyć. Nie chcę, przez ciebie miałem problemy z Magsą. Między nami koniec. Na zawsze. Najwyżej mogę ci zaoferować przyjaźń. jeżeli ci to pasuje — dobrze. jeżeli nie — żegnaj.

— A jeżeli kupię ci samochód? Tego terenowca, o którym marzyłeś? Twój ojciec przecież ci go nie kupił…

— Nie potrzebuję od ciebie samochodu. I nigdy nie będę potrzebował. Żegnaj.

Odwrócił się i odszedł. W głowie pulsowała złość, w piersi — cierpki niesmak. Wydawało mu się, iż zrzucił z siebie ciężar, ale w rzeczywistości dopiero zaczynał swoją walkę.

W domu ojciec — Stanisław Wojciechowski — od razu wyczuł, iż coś jest nie tak.
— Co się stało, Krzysiek? Wyglądasz, jakbyś przegrał życie.

— Wszystko w porządku, tato. Z Magdą idzie dobrze, ślub zgodnie z planem.

— Dobrze. Bardzo dobrze. Cieszę się, iż w końcu stałeś się mężczyzną, wybrałeś odpowiednią kobietę. Jestem z ciebie dumny, synu.

I rzeczywiście, Krzysiek się zmienił. Z imprezowego bywalca powoli przeobraził się w człowieka zainteresowanego rodzinnym biznesem. choćby chodził do biura, uczył się od ojca, angażował w interesy. Ojciec był zadowolony. Ale też niepokoił się — czy wszystko się nie rozpadnie? Czy tamten stary Krzysiek nie powróci?

Ślub miał się odbyć za sześć dni, gdy nagle do ich domu wtargnął ojciec panny młodej. Mężczyzna był wściekły.
— Nie możesz poślubić mojej córki! — ryknął i cisnął na stół pendrive’a. — Obejrzyjcie to, a wszystko zrozumiecie!

Stanisław włączył nagranie, a jego twarz zbladła.
Na ekranie — Krzysiek w klubie ze striptizem, pijany, rozwydrzony, lejący szampana, obejmujący półnagie kobiety. Data nagrania: „wczoraj”. Ale Krzysiek rozpoznał tę noc — to było rok temu. Zanim poznał Magdę. Zanim wszystko się zaczęło.

— To fałszerstwo! — wykrztusił. — To stare wideo! Ktoś zmienił datę…

— Zamknij się — przerwał mu ojciec. — Zhańbiłeś mnie. Wynoś się. Nie jesteś już moim synem.

Krzysiek nie protestował. Po prostu wyszedł. Chciał wsiąść do samochodu — ale ochrona go zatrzymała. Klucze zabrali. Dom — już nie jego. Wszystko, co uważał za swoje, przepadło w jednej chwili.

Pojechał do najlepszego przyjaciela. Jarek. Jedyny, któremu mógł ufać.
Lecz gdy otworzył drzwi… w przedpokoju stali Jarek i Magda. W szlafrokach. Na twarzach wina, ale nie żal.

— Naprawdę myślałeś, iż ona na ciebie czeka? — rzuciła Magda. — Nie zamierzam się upokarzać. My z Jarkiem jesteśmy razem od dawna. Byłeś tylko wygodny.

Krzysiek wyszedł. Świat wirował mu przed oczami. Zaufanie — martwe. Miłość — kłamstwo. Przyjaciele — zdrajcy.

Szedł poboczem drogi. Pomyślał — wystarczy teraz jeden krok do przodu, a będzie cicho. Spokój. Bez bólu.

Zgrzyt hamulców. Krzyk.
— O co ci chodzi, życie ci niemiłe?! Zupełnie ci odbiło?!

Mężczyzna około sześćdziesiątki wyskoczył z samochodu. Chwycił Krzysztofa za ramię.
— Chodź, chłopcze. Jedź ze mną. Opowiesz mi wszystko.

Krzysiek nie opierał się. Po prostu wsiadł.

Dom, do którego przyjechali, znajdował się na głębokiej prowincji, na Podlasiu. Niewielka wiejska chatka z ogrodem.
— Skromnie — powiedział starzec. — Ale tu nikt cię nie skrzywdzi.

Dziewczyna na wózku inwalidzkim witała ich w progu.
— Ania, to Krzysiek. Z takimi jak on trzeba delikatnie. Chłopak ma ciężko. Jest teraz kruchy.

— Ciężko? — zaśmiała się Ania. — Przecież żyje, jest cały, przystojny. A ja? Jestem niepełnosprawna. I nic — żyję. Studiuję. choćby się śmieję.

Krzysiek po raz pierwszy od wielu dni się uśmiechnął. Była… inna. Nie narzekała. Nie udawała twardzielki. Po prostu żyła. Po prostu promieniała.

Został. Wiktor Janusz, gospodarz, zaproponował:
— Chcesz — mieszkaj. Ale pracować będziesz. Mamy tu gospodarstwo, ręce się przydadzą.

Krzysiek się zgodził. Harował. Nie narzekał. Śmiał się — pierwszy raz od dawna szczerze. Z Anią się zaprzyjaźnili. Potem zbliżyli się jeszcze bardziej. Patrzył na nią inaczej. Nie jak na kobietę w wózku. ale jak na światło po ciemności.

— Aniu… chyba się zakochałem — szepnął pewnego dnia.

— Nie „chyba”. Jesteś już po uszy — roześmiała się.

Oświadczył się. Zgodziła się. Wzięli ślub. Urodziła się córka. I wtedy Krzysiek zrozumiał: odnalazł coś, o czym choćby nie mar— odnalazł prawdziwe szczęście, którego choćby nie szukał.

Idź do oryginalnego materiału