Od zdrady do szczęścia: historia, w którą nikt by nie uwierzył, gdyby nie widział na własne oczy
Kacper stał na wąskiej uliczce w centrum Poznania, a przed nim — załamana, płacząca kobieta. Patrzył na nią zimnym, obojętnym wzrokiem, a w głowie kotłowała mu się tylko jedna myśl: „Ależ ty mnie zmęczyłaś, Kinga. Po prostu zostaw mnie w spokoju.”
Od miesięcy próbował się jej pozbyć. Najpierw dyskretnie, potem coraz bardziej otwarcie. Ale Kinga żyła jakby w swojej własnej rzeczywistości. Śledziła go — pod domem, pod biurem ojca, na uczelni. Wczoraj pojawiła się na farmie, gdzie miał praktyki, i błagała, żeby wrócił. Teraz znów klęczała przed nim:
— Kacperku, kocham cię, słyszysz? Zrobię dla ciebie wszystko! Ona nie jest dla ciebie, sam to wiesz!
Odsunął się gwałtownie, zaciął pięści i syknął przez zęby:
— Ocknij się. Nie kocham cię. Nigdy nie kochałem. Oświadczyłem się Julii i za tydzień bierzemy ślub. Przestań mi psuć życie.
— A co z tamtą nocą w Sopocie? A z imieninami u Małgosi? Przysięgałeś, iż mnie nie zostawisz!
— Byłem pijany. A pijani, jak wiadomo… — nie zdążył dokończyć, bo Kinga rzuciła się na niego, próbując go pocałować. Kacper odepchnął ją tak mocno, iż się zatoczyła.
— Nigdy więcej tego nie rób. Nie chcę, przez ciebie mieć problemów z Julką. Z nami już koniec. Na zawsze. Maksimum, co mogę ci zaoferować, to przyjaźń. jeżeli ci to pasuje, dobrze. jeżeli nie — żegnaj.
— A jeżeli kupię ci ten samochód? Tego terenowca, o którym marzyłeś? W końcu twój ojciec ci go i tak nie kupił…
— Nie potrzebuję samochodu od ciebie. I nigdy nie będę potrzebował. Spadaj.
Odwrócił się i odszedł. W głowie pulsowała złość, w piersi — gorzki ucisk. Wydawało mu się, iż zrzuca z siebie ciężar, ale tak naprawdę dopiero się zaczynało.
W domu ojciec — Jan Antoni — od razu wyczuł, iż coś jest nie tak.
— Coś się stało, Kacper? Wyglądasz, jakbyś widział ducha.
— Wszystko w porządku, tato. U mnie i Julki wszystko gra, ślub zgodnie z planem.
— Dobrze. Bardzo dobrze. Cieszę się, iż w końcu stałeś się mężczyzną, wybrałeś porządną dziewczynę. Dumny jestem z ciebie, synu.
I rzeczywiście, Kacper się zmienił. Z imprezowego chojraka powoli stawał się człowiekiem, który interesował się rodzinnym biznesem. choćby przychodził do biura, uczył się od ojca, wkręcał w interesy. Tata był zadowolony, ale też niepokoił się — czy przypadkiem wszystko znowu się nie rozpadnie? Czy tamten stary Kacper nie wróci?
Ślub miał się odbyć za sześć dni, kiedy niespodziewanie do ich domu wtargnął ojciec panny młodej. Mężczyzna był wściekły.
— Nie możecie się żenić z moją córką! — wrzasnął i cisnął na stół pendrive’a. — Obejrzyjcie to, a wszystko zrozumiecie!
Jan Antoni włączył nagranie, a jego twarz zbladła. Na ekranie — Kacper, w klubie ze striptizem, pijany, rozwydrzony, lejący szampana, obściskujący się z półnagimi kobietami. Data na nagraniu: „wczoraj”. Ale Kacper rozpoznał tę noc — to było rok temu. Przed Julią. Przed wszystkim.
— To fałszywka! — wykrztusił. — To stare wideo! Ktoś zmienił datę…
— Zamknij się — przerwał mu ojciec. — Zhańbiłeś mnie. Wynoś się. Nie jesteś już moim synem.
Kacper nie protestował. Po prostu wyszedł. Chciał wsiąść do samochodu, ale ochrona go nie wpuściła. Zabrali mu kluczyki. Dom już nie jego. Wszystko, co uważał za swoje, przepadło w mgnieniu oka.
Pojechał do najlepszego kumpla. Michał. Jedynego, któremu ufał. Gdy otworzył drzwi… w przedpokoju stali Michał i Julia. W szlafrokach. Z wyrazami winy, ale bez skruchy.
— Nie myślałeś chyba, iż ona będzie na ciebie czekać? — powiedziała Julia. — Nie mam zamiaru się poniżać. My z Michałem jesteśmy razem od dawna. Ty byłeś tylko wygodny.
Kacper wyszedł. Świat wirował mu przed oczami. Zaufanie — martwe. Miłość — kłamstwo. Przyjaciele — zdrada.
Szedł poboczem. Pomyślał — jeden krok do przodu, i będzie ciszej. Spokojnie. Bez bólu.
Zgrzyt hamulców. Krzyk.
— Oszalałeś?! Masz dość życia?!
Mężczyzna po sześćdziesiątce wyskoczył z samochodu. Złapał Kacpra za ramię.
— Chodź, chłopcze. Jedziemy do mnie. Wszystko mi opowiesz.
Kacper nie opierał się. Po prostu wsiadł.
Dom, do którego przyjechali, był na odludziu, gdzieś w głębi Wielkopolski. Niewielki wiejski domek z ogrodem.
— Skromnie — powiedział staruszek. — Ale tutaj nikt cię nie tknie.
Dziewczyna na wózku przywitała ich w progu.
— Ania, to Kacper. Z takimi jak on trzeba delikatnie. Chłopak jest w rozsypce.
— W rozsypce? — zaśmiała się Ania. — A to żyje, cały, przystojny. Ja tu na wózku, a nic — żyję. Studiuję. choćby się śmieję.
Kacper pierwszy raz od dawna się uśmiechnął. Była… inna. Nie narzekała. Nie udawała twardej. Po prostu żyła. I świeciła.
Został. Wiktor Marek, gospodarz, zaproponował:
— Chcesz — mieszkaj. Ale pracować będziesz. Mamy tu gospodarstwo, ręce potrzebne.
Kacper się zgodził. Harował. Nie narzekał. Śmiał się — szczerze. Z Anią się zaprzyjaźnili. Potem zbliżyli się jeszcze bardziej. Patrzył na nią inaczej. Nie jak na dziewczynę na wózku. Jak na światło po burzy.
— Ania… chyba się zakochałem — wyszeptał kiedyś.
— „Chyba” to ty sobie daruj. Już dawno po uszy — zaśmiała się.
Oświadczył się. Zgodziła się. Wzięli ślub. Urodziła się córeczka. I wtedy Kacper zrozumiał: znalazł coś, o czym choćby nie marzył. Prawdziwe szczęście.
Pewnego dnia na farmę przyjechał inwestor. Wiktor Marek zawołał Kacpra:
— Poznaj, to potencjalny wspólnik.
Mężczyzna odwMężczyzna odwrócił się i Kacper zamarł – to był jego ojciec, który po latach milczenia w końcu odnalazł drogę do syna.