Od kilku dni moja córka z wnuczką przychodzą wieczorami na kolację. Karmię je tym, co mam w lodówce. Co je mój zięć – nie wiadomo. Powiedziałam jasno: jego karmić nie zamierzam. Zgłodnieje – to może się w końcu ruszy

przytulnosc.pl 1 dzień temu

Wszystkich mężczyzn można podzielić na dwie grupy: jedni potrafią sami naprawić kran, drudzy – zapłacić fachowcowi. Mój zięć, Bartek, niestety nie potrafi ani jednego, ani drugiego.

Nie przepadam za nim. Uważam, iż moja córka mogła kilka lat temu wyjść za kogoś lepszego. Ale teraz mają dziecko, więc czasu w żal już nie ma. Córka siedzi w domu z dwuletnią córeczką, a zięć, teoretycznie, powinien utrzymywać rodzinę. Tyle że… nie utrzymuje. Bartek od początku ich małżeństwa nie ma szczęścia do pracy. A to go zwolnią, a to nie wypłacą, a to firma się rozpadnie…

Mieszkają w mieszkaniu należącym do mnie. Rachunki od początku płacę ja, bo nie mam pewności, iż „młodzi” sobie poradzą. A zaległości rosną gwałtownie — zanim się obejrzysz, komornik zapuka. Zięć i tak się tym nie przejmuje, to przecież nie jego własność. A ja wolę zapłacić i mieć święty spokój.

Ale to jeszcze nie koniec — córka co chwila przychodzi po pieniądze „na jedzenie”. Choć przecież doskonale wiem, iż „pożycz” oznacza tyle co „daj”. I jak tu odmówić, skoro w grę wchodzi dobro wnuczki? Mała nie będzie przecież żywić się samymi makaronami. Dziecku potrzeba warzyw, owoców, mleka, mięsa…

Zięć natomiast wygląda na zupełnie niezainteresowanego tym wszystkim. Dwa miesiące temu znów rzucił pracę. Powód? Dyrektor publicznie zwrócił mu uwagę. To już szósta praca w ciągu czterech lat. I żadnej nie utrzymał dłużej niż kilka miesięcy. Teraz znowu „szuka”.

Na Facebooku napisał, iż „jest otwarty na nowe propozycje”. Tyle iż jakoś żadna się nie pojawiła. Przynajmniej nie taka, która odpowiadałaby jego wyobrażeniom…

Dla mnie to proste: kiedy masz rodzinę, nie szukasz pracy miesiącami. Masz dziecko? To trzymasz się jakiejkolwiek roboty, dopóki nie znajdziesz czegoś lepszego. A jak już rzuciłeś — to bierzesz pierwszą lepszą. Kasjer, pomocnik, magazynier — cokolwiek. Ale nie siedzisz z założonymi rękami.

Bartek jednak ma inne zdanie. Twierdzi, iż nie po to kończył studia, żeby teraz zasuwać fizycznie. I co z tego, iż podejmie jakąś ciężką robotę — kto go potem przyjmie do „porządnej firmy”? Jak wyjdzie z warsztatu w roboczych ubraniach, to nie będzie przecież wyglądał na menadżera…

On twierdzi, iż to się nie opłaca:
– Będę marznął, moknął i zarabiał grosze, które i tak nie wystarczą na utrzymanie. Na bilety i obiad pójdzie więcej – mówi bez cienia wstydu.

Tymczasem pieniędzy w domu nie ma już w ogóle.

Kilka dni temu córka znów poprosiła o pieniądze na zakupy spożywcze. Powiedziałam dość. Nie mam już. Więcej nie dostaniecie ode mnie ani złotówki. Ty możesz z dzieckiem przyjść wieczorem — dam wam jeść. Ale na wynos — wybacz, nic nie dostaniesz.

– A Bartek? – zapytała zdezorientowana.

– My zjemy, a on będzie głodny?

– To już nie mój problem. Skoro nie potrafi zarobić, to może chociaż głód go zmotywuje…

I tak żyjemy już od kilku dni. Córka z wnuczką przychodzi wieczorem. Karmię je tym, co mam. Co je Bartek – nie wiadomo. Jak to się skończy — też nie wiadomo. Może znajdzie pracę i wszystko się ułoży. A może nie.

Znajomi, którzy znają sytuację, podzielili się na dwa obozy.

Jedni mówią, iż mam rację. Że dorosłego zięcia nie mam obowiązku utrzymywać. Że trzeba go w końcu sprowadzić na ziemię. A jak? Tylko w ten sposób. Zgłodnieje – ruszy się.

Drudzy twierdzą, iż postępuję źle:
– I co osiągniesz? Wbijesz klin między młodych, córka zostanie sama z dzieckiem. A kto ci zagwarantuje, iż następny zięć będzie lepszy? Przynajmniej Bartek to ojciec dziecka…

Ale ja uważam, iż zrobiłam dobrze. Kto nie pracuje — ten nie je.

Idź do oryginalnego materiału