Już cztery lata nie rozmawiam z własną matką. I nie, nie wstydzę się tego.
Kiedy wyszłam za mąż, miałam zaledwie dwadzieścia dwa lata. Ja i mój mąż, Krzysiek, właśnie skończyliśmy studia i wprowadziliśmy się do małego, podniszczonego, ale swojego wynajmowanego mieszkania na obrzeżach Gdańska. Pieniędzy starczało ledwie na opłaty, ale wtedy wydawało się to błahostką – byliśmy młodzi, zakochani i pełni marzeń o przyszłości.
Łapaliśmy się każdej pracy. Krzysiek harował bez wytchnienia – na budowach, jako kurier, nocami pracował jako ochroniarz. Ja też nie próżnowałam – ranne zmiany w sklepie, wieczorami korepetycje. Wszystko po to, żeby odłożyć choćby grosz na własne mieszkanie, choćby jeżeli miałoby być wzięte w kredyt.
Minął nieco ponad rok. Na urodzinach mamy Krzysiek, po toastach, rzucił nagle pomysł: iż moglibyśmy zamieszkać u moich rodziców, a on w zamian zrobi im w mieszkaniu generalny remont. Mama niby obiecała, iż nie weźmie od nas ani złotówki. Byłam w szoku – choćby ze mną tego nie omówił. Ale wszyscy – mama, on – naciskali: „Tak będzie lepiej, oszczędność, pomoc, rodzina”. Uległam.
Wtedy moja młodsza siostra, Kinga, miała już osiemnaście lat. Prawie nie bywała w domu, ciągle gdzieś wychodziła lub nocowała u koleżanek. Z Krzyśkiem nie za bardzo się dogadywała, ale mama była nim wręcz oczarowana. Stał się dla niej idealnym zięciem: położył płytki, przemalował ściany, naprawił kran. A przy okazji pomagał też sąsiadkom – jej emerytowanym koleżankom – nie z własnej woli, rzecz jasna, ale bo mama prosiła.
Tata był zachwycony: w końcu nikt nie zmuszał go już do naprawiania cudzych szaf i zakręcania kranów w cudzych łazienkach.
Z Kingą jednak nie układało mi się najlepiej. Przyczepiała się do mnie o byle co, robiła awantury z niczego. Starałam się ignorować – rozumiałam, iż chce nas wykurzyć. Milczałam.
Pewnego piątkowego wieczoru rodzice wyjechali na działkę, a my z Krzyśkiem zostaliśmy sami. On kończył podłogę w kuchni, a ja myłam okna. Wtedy Kinga przyprowadziła do domu jakiegoś chłopaka. Wyglądał tak, iż strach było podejść do klatki schodowej: nieogolony, w pomiętej kurtce, buty brudne. Spędzili kilka godzin w jej pokoju, potem wyszli. Ja, dorosła kobieta, nie wtrącałam się – niech sobie, pomyślałam, sama odpowiada za swoje życie.
Następnego wieczoru tata odkrył, iż zniknęła spora suma odłożona na naprawę samochodu. Mama oczywiście rzuciła się na Kingę, a ja – idiotka! – wspomniałam o tamtym „gościu”. Myślałam, iż sprawiedliwość zostanie wymierzona.
Ale zgadnijcie, kto został winny? Ja.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś?! – wrzeszczała mama. – Tysiąc razy jej powtarzałam, żeby żadnych chłopaków do domu nie przyprowadzała! A gdyby zaszła w ciążę, to ty byś ją utrzymywała?!
Próbowałam tłumaczyć, iż ma osiemnaście lat, iż nie jestem jej matką ani opiekunką. Ale mama tylko nakręcała się coraz bardziej. W końcu po prostu wyrzuciła nas z Krzyśkiem z mieszkania. Na ulicę. Bez wyjaśnień. Z krzykiem:
– Męczycie mnie już tutaj! Wyremontowaliście? Brawo. A teraz spadajcie!
Tata stał w kącie jak cień, a potem dostał swoją porcję:
– Gdybyś cokolwiek potrafił zrobić, to nie potrzebowałabym twojego zięcia!
I tyle. Wyszliśmy. Krzysiek milczał. Ja szlochałam.
Mama dzwoniła potem, prosiła, żebyśmy wrócili. Nie odebrałam. I od tamtej pory nie odbieram. To już cztery lata.
Znowu wynajmowaliśmy, oszczędzaliśmy każdy grosz, aż w końcu – mamy własne mieszkanie. Małe, na kredyt, ale swoje. W grudniu podpisujemy dokumenty.
A Kinga wyszła za mąż za tego właśnie gościa. Tak, za tego „obiboka”. Teraz mieszkają u rodziców. Krzysiek śmieje się: „Widzisz, remont jednak nie poszedł na marne”. Ani jednego gwoździa nie musi tam wbijać. Nikt ich nie przepędza, mama traktuje ich jak królewską parę.
Czasem aż chce mi się płakać z bezsilności. Oddaliśmy wszystko: czas, siły, nerwy – a w końcu nas wyrzucili. Bo powiedzieliśmy prawdę. Bo przestaliśmy być „wygodni”. A teraz, gdy ma pod dachem prawdziwy problem, milczy.
Ale trudno. Niech żyje, jak chce. My nie wrócimy. A jeżeli znów coś się wydarzy – okradną ją, oszukają, skrzywdzą – nie ruszymy palcem. Zrobiliśmy już wszystko, co mogliśmy.
Teraz mam swoje życie. Bez matczynych pretensji, bez łez, bez krzyków. I wiecie co? Jest mi z tym lżej.