Od czterech lat nie rozmawiam z matką. I nie, nie wstydzę się.

newsempire24.com 3 dni temu

Minęły już cztery lata, odkąd nie rozmawiam z własną matką. I nie, nie wstydzę się tego.

Kiedy wyszłam za mąż, miałam zaledwie dwadzieścia dwa lata. Razem z moim mężem, Krzysztofem, właśnie skończyliśmy studia i wprowadziliśmy się do małej, podniszczonej, ale swojej wynajmowanej kawalerki na obrzeżach Gdańska. Pieniędzy starczało od pierwszego do pierwszego, ale wtedy wydawało się to błahostką – byliśmy młodzi, zakochani i pełni marzeń.

Łapaliśmy się każdej pracy. Krzysztof harował bez weekendów – dorabiał na budowie, jako kurier, a nocami pilnował sklepów. Ja też nie próżnowałam – rano kasowałam w sklepie, wieczorami udzielałam korepetycji. Wszystko po to, żeby odkładać na własne mieszkanie, choćby najmniejszą kawalerkę, choćby na kredyt.

Minął nieco ponad rok. Na urodzinach mamy Krzysztof nagle, po kieliszku, wrzucił pomysł: „Moglibyśmy zamieszkać u twoich rodziców, a ja zrobiłbym im w mieszkaniu remont”. Mama podobno obiecała, iż nie weźmie od nas ani grosza. Byłam w szoku – choćby tego ze mną nie omówił. Ale wszyscy – i mama, i on – naciskali: „Będzie lepiej, oszczędność, pomoc, rodzina”. Uległam.

Wtedy moja młodsza siostra, Kinga, miała już osiemnaście lat. Prawie nie bywała w domu – ciągle gdzieś biegała albo nocowała u koleżanek. Z Krzysztofem nie utrzymywała kontaktu, ale mama była nim oczarowana. Stał się dla niej wzorowym zięciem: położy płytki, przyklei tapety, wymieni kran. A przy okazji pomagał też sąsiadkom, jej emerytowanym koleżankom – nie z ochoty, oczywiście, ale bo mama prosiła.

Tata był wniebowzięty – w końcu nie musiał już naprawiać cudzych szafek i majstrować przy cudzych rurach.

Ale z Kingą nie układało mi się najlepiej. Ciągle się czepiała, wywoływała kłótnie o byle co. Starałam się to ignorować – rozumiałam, iż chce nas wykurzyć. Milczałam.

Pewnego piątku rodzice wyjechali na działkę, a my z Krzysztofem zostaliśmy sami. On kończył układanie paneli w kuchni, a ja myłam okna. Wtedy Kinga przyprowadziła jakiegoś faceta. Wyglądał, jakby właśnie wyszedł z meliny – nieogolony, w pomiętej kurtce, buty brudne. Siedzieli u niej w pokoju parę godzin, potem wyszli. Ja, dorosła kobieta, nie wtrącałam się – niech sobie, sama jest odpowiedzialna za swoje życie.

Następnego wieczora tata odkrył, iż zniknęła spora suma – oszczędności na remont samochodu. Mama oczywiście rzuciła się na Kingę, a ja, głupia, wspomniałam o „gościu”. Myślałam, iż sprawiedliwości stanie się zadość.

Ale zgadnijcie, kto został winny? Ja.

— Dlaczego mi nie powiedziałaś?! — wrzeszczała mama. — Tyle razy jej powtarzałam, żeby żadnych chłopaków do domu nie przyprowadzała! A gdyby zaszła w ciążę, to ty byś ją utrzymywała?!

Próbowałam tłumaczyć, iż Kinga jest pełnoletnia, iż nie jestem jej opiekunką. Ale mama tylko nakręcała się coraz bardziej. W końcu po prostu wyrzuciła nas z Krzysztofem na bruk. Bez słowa wyjaśnienia. Z krzykiem:

— Macie mnie tu już dość! Wyremontowaliście? Świetnie. Teraz spadajcie!

Tata stał w kącie jak cień, aż w końcu i on dostał po głowie:

— Gdybyś choć coś potrafił, to nie potrzebowałabym zięcia!

Koniec. Wyszliśmy. Krzysztof milczał. Ja szlochałam.

Mama potem dzwoniła, prosiła, żebyśmy wrócili. Nie odebrałam. I od tamtej pory nie odbieram. Minęły cztery lata.

Znów wynajmowaliśmy, oszczędzaliśmy każdą złotówkę, aż w końcu – mamy własne mieszkanie. Małe, na kredyt, ale swoje. W grudniu podpisujemy dokumenty.

A Kinga wyszła za tego swojego „obiboka”. Tak, właśnie za niego. Teraz mieszkają u rodziców. Krzysztof się śmieje: „Widzisz, remont jednak nie poszedł na marne”. Ani jednego gwoździa już tam nie wbije. Nikt ich nie przegania, mama traktuje ich jak królewską parę.

Czasem aż mnie ściska w gardle. Daliśmy wszystko: czas, siły, nerwy – a w końcu nas wyrzucili. Bo powiedzieliśmy prawdę. Bo przestaliśmy być „wygodni”. A teraz, gdy ma pod dachem prawdziwy problem, milczy.

Ale trudno. Niech sobie żyje. My nie wrócimy. A jeżeli znów coś się wydarzy – obrabują ją, oszukają, skrzywdzą – nie pomożemy. Zrobiliśmy już, co do nas należało.

Teraz mam własne życie. Bez matczynych pretensji, bez łez, bez krzyków. I wiecie co? Lżej mi z tym.

Idź do oryginalnego materiału