Treces Torres – Trzynaście Wież –
w przeciwieństwie do dość niechlujnie usypanych wałów twierdzy
Chankillo wykonanych było solidnie (no, lekko je zrekonstruowano),
ze starannie ułożonych głazów. Taki styl który wcześniej
pojawił się w Caral te półtora tysiąca (no, może dwa) lat
wcześniej i dwieście kilometrów dalej.
Jeden z elementów obserwatorium
W pierwszej części
wpisu mógł W. Sz. Czytelnik takie ściany zobaczyć w Cerro Sechin
– choć tu nie było irokezów.
Cerro Sechin
Zastanawiające jest więc, czy
ci sami ludzie wznieśli owo obserwatorium (i kompleks w Cerro
Sechin) i twierdzę Chankillo – różnice bowiem są dość
wyraźne. W okolicy pozostało kilka innych stanowisk
archeologicznych, ale ich nie wiedziałem, więc trudno mi wyrobić
sobie zdanie. Choć cytując klasyka mógłbym rzec: nie wiem, ale
się domyślam.
Forteca Chankillo
Na Listę UNESCO wpisana jest i
twierdza-świątynia, i obserwatorium słoneczne. To drugie dużo
ciekawsze jak dla mnie. Jak działało? No, bardzo prosto. W
zależności od momentu roku słonecznego nasza Dzienna Gwiazda
wschodziła pomiędzy poszczególnymi kamieniami. W ekwinokcja była
między takim to a takim znacznikiem, w solscytia między innymi –
raz na początku szeregu, raz na końcu. Obserwowano to zapewne
gdzieś z dołu (bo ze świątyni w Chankillo było to niemożliwe,
leżała dużo wyżej) – a też nie było to w sumie takie trudne:
deszcz przynosi tu tylko od wielkiego dzwonu fenomen El Niño, tak, to
niebo z reguły jest czyste. Pozostaje pytanie czemu to robiono.
Musiało to być dla miejscowych ważne, skoro podjęli spory wysiłek
w konstrukcji tego – jakby nie patrzeć – urządzenia
astronomicznego. Takiego gnomonu poziom master. Przecież
wystarczyłby zwykły kijaszek – no choćby niechby on zrobiony był
z kamienia, jak czynić to zwykli dużo późniejsi władcy tych
ziem Inkowie, czczący przecież Inti – czyli Słońce. Często
inkaskie miasta ozdobione były takimi świętymi kamieniami (czyli
huaca – bo to nie tylko piramida, to każde kultowe
miejsce).
Intihuantana - gnomon w Machu Picchu
Swoją drogą widoczny na zdjęciu powyżej gnomon z
Machu
Picchu od 2023 roku podobno nie jest dostępny dla zwiedzających, zresztą jak i tamtejsza Świątynia Kondora. No ale
nie, dawni mieszkańcy nie chcieli iść na łatwiznę i na stromym
pagórku na środku (kontrowersyjna opinia – dolina rzeczna z
wegetacją jest całkiem bliziutko) pustyni wznieśli trzynaście
potężnych kamiennych konstrukcji. Po co? W każdym miejscu na Ziemi
Słońce było ważne, choćby jeżeli nie koniecznie czczone. W końcu
wyznaczało chociażby kierunki Świata, a większość dawnych
konstrukcji jest orientowana (didaskalia: słowo "orientowany"
znaczy "ustawiony na wschód", ale tu używam go w
znaczeniu "ustawione w jakimś konkretnym kierunku") jak
choćby nasze
kopce
kujawskie.
Kopce
kujawskie
Dobra, wyznaczało te kierunki w
dzień, w nocy były to gwiazdy: na Półkuli Północnej oczywiście
Gwiazda Polarna w konstelacji Małej Niedźwiedzicy, a tu, na
Południowej jeszcze bardziej charakterystyczny i łatwy do
znalezienia Krzyż Południa.
Krzyż Południa w wysokich Andach
No i znowu od tematu uciekam, a tu
trzeba by powoli kończyć i ewakuować się z pustyni w Andy (miałem
przenieść się śladami Tomka Wilmowskiego nad Amazonkę, ale
stwierdziłem, iż nie mogę tak przemknąć obok boliwijskich Andów,
bo interesujące rzeczy udało się tam zobaczyć), więc powiem tak: na
Świecie jest bardzo kilka tak potężnych i skomplikowanych
solarnych obserwatoriów. Jakieś tam pojedyncze konstrukcje,
elementy tylko jak w słynnym irlandzkim Newgrange, ale takich
kompleksów? W Polsce nie ma. W Europie? Kojarzę Kokino w Północnej
Macedonii i wszystko. Jak ktoś zna, niech podrzuci miejscówkę.
Obserwatorium w Kokino
Tak
więc wielką zagadką pozostaje powód tej nieoczywistej konstrukcji
– i taką prawdopodobnie pozostanie, bo jedyne informacje, jakie po tej
dawnej cywilizacji możemy zdobyć to tylko resztki glinianych skorup
(i komiksowe petroglify z irokezami).
Solarne obserwatorium Chankillo
Ja tymczasem po kilku
godzinach człapania po otwartej pustyni (czasem, zwłaszcza na
Chankillo, smagnął nieprzyjemny upalny wiatr; oprócz skwaru niósł
też siekące po twarzy ziarna piasku) wreszcie dotarłem do
strażniczej budki. Pożegnałem się z opiekunem miejsca i ruszyłem
ku mototaksówce. Stała tam, gdzieśmy ją z Juliem zostawili. -
Pomożesz mi ją zawrócić? - zapytał kierowca. Przytaknąłem,
i ustawiliśmy pojazd w odpowiednią stronę. Teraz wystarczyło
tylko wsiąść, odpalić i... I wysiąść. I wypchnąć
mototaksówkę z piasku. Nigdy, w najśmielszych marzeniach nawet,
nie przypuszczałem, iż pewnego razu na peruwiańskiej pustyni będę
musiał przez kilkaset metrów pchać tego typu pojazd. adekwatnie
jakikolwiek pojazd po jakiejkolwiek pustyni. Miła przygoda,
zwłaszcza, iż całkowicie niegroźna.
Jadłoszyny
W końcu jednak
dopchnęliśmy tuk-tuka do ustabilizowanych przez jadłoszyn wydm,
grunt stał się stabilniejszy, i przy drugiej próbie udało się
ruszyć w kierunku Casmy. - Wiesz może – zapytałem mojego
mototaksówkarza – skąd odjeżdżają busiki na południe? Do
Barranki na przykład? - Do Barranki? - Julio zastanowił się –
Z Casmy to nic nie jeździ. Ale podrzucę cię do miejsca, skąd się
do Huarmey dostaniesz.
Mototaksówka
Powiem, iż sam bym tego garażu, skąd
zbiorcza taksówka odjeżdża nie znalazł. Serdecznie się z Juliem
pożegnałem, i ruszyłem na południe, w stronę
Caral.
Swięte miasto Caral
W rzeczywistości, bo na blogu na boliwijskie Altiplano.