Zawsze wierzyłam, iż im więcej korzeni ma rodzina, tym mocniejsze jest drzewo. Krewni, choćby nowi, choćby nie zawsze bliscy — to wciąż ludzie, których los związał ze sobą. Z mężem staraliśmy się budować relacje ze wszystkimi: zarówno z rodzicami zięcia, jak i z dalszą rodziną. Zwłaszcza po tym, jak nasza najstarsza córka Zosia wyszła za mąż. Dzieci naprawdę łączą. Cieszyliśmy się, iż trafił jej się dobry chłopak — Wojtek, spokojny, z charakterem, ale niegrubiański. Mieszkają na razie w wynajętym mieszkaniu w Poznaniu, a my pomagamy im po trochu zbierać na własne. Niełatwo, oczywiście, ale jakoś dajemy radę. Nam też nic nie spadło z nieba.
Z matką Wojtka, Danutą Andrzejewską, początkowo układaliśmy się całkiem nieźle. Mieszka w Gdańsku, daleko od nas, więc kontaktowaliśmy się głównie przez telefon, rzadko się widując. Rozmawialiśmy z szacunkiem, na równych prawach, wydawało się, iż wszystko toczy się swoim rytmem. ale pod koniec roku coś się popsuło. I to nie z naszej strony.
W przeddzień świąt zadzwoniłam do Zosi — tak po prostu, z dobrocią, z serca:
— Córeczko, witaj! A już myśleliście z Wojtkiem, gdzie spędzicie Nowy Rok?
— Oj, mamo, jeszcze nie zdecydowaliśmy…
— To może do nas! Dom duży, pokoi wiele, goście mile widziani, tata już lampki na podwórku powiesił. Choinka stoi, karaoke gotowe. I Danutę Andrzejewską zaproście — tata pojedzie, przywiezie ją, a potem odstawi. Niech u nas przywita święto, po co ma sama siedzieć?
Zosia powiedziała, iż porozmawia z mężem i oddzwoni. Wieczorem oznajmiła, iż przyjadą, ale jego mama — nie. Podobno albo do przyjaciół, albo zostanie w domu. Ma podobno tradycję — cichy Sylwester, bez hałasu. Zrobiło mi się nieswojo. Czyżby naprawdę trudno było spędzić jeden rok z dziećmi, w gronie nowej rodziny? Nie proponowałam przecież nic złego — tylko dobre słowo. Postanowiłam zadzwonić do swatki osobiście.
— Danusiu, no co ty? Samotnie w domu — smutno! Przyjedź do nas, słowo honoru, będziesz gościem, osobny pokój przygotuję, możesz choćby przyjaciół zabrać, jeżeli chcesz. A u nas — kiełbaski na ogrodzie, fajerwerki, śpiewy. Będzie wesoło, po domowemu!
Lecz ona tylko wymijająco machnęła ręką:
— Nie wiem. Od dziesięciu lat zawsze z przyjaciółmi. jeżeli mnie zaproszą — pójdę. Nie — telewizor, kocyk i spać… Z wiekiem, wiesz, hałas nie cieszy.
Nie naciskałam. Pomyślałam: „Może naprawdę nie ma ochoty”. Ale już następnego dnia dzwoni Zosia. Głos córki był zmieszany, bliski płaczu:
— Mamo, teściowa się obraziła… Powiedziała, iż ją zdradziliśmy. Że ja „odbieram syna matce”, iż powinien był świętować z nią. Proponowała, żebyśmy u niej byli — w jej dwupokojowym mieszkaniu… Wyobrażasz sobie?
Oniemiałam. Więc my jesteśmy zdrajcami, bo zaprosiliśmy dzieci na święta do przestronnego domu, gdzie miejsca starczy dla wszystkich? U nas pięć wolnych pokoi, duża jadalnia, kuchnia, podwórko, gdzie można rozpalić ognisko, upiec kiełbaski, pobawić się, poweselić. A u niej — ciasna „kawalerka”, gdzie, przepraszam, ledwie para gości się zmieści. choćby gdybyśmy się tam wszyscy wpakowali — to co? Posiedzielibyśmy godzinę, obejrzeli „Sylwestrową Moc Przebojów” i do aut? A Nowy Rok to przecież o duszy, o radości, o byciu razem.
I na koniec rzuciła im w twarz:
— Skoro nie mam już rodziny, pójdę do przyjaciół.
A do tego dodała, iż nie ma co liczyć na jej pomoc w kupnie mieszkania. Pieniędzy, rzecz jasna, nie ma.
Spojrzeliśmy z mężem na siebie. On tylko prychnął:
— I dobrze. Nigdy na to nie liczyliśmy.
Wiecie, w życiu zawsze są tacy ludzie — obrażą się, choćby jeżeli zaprosisz ich z dobrocią. Bo dla nich życzliwość to słabość, a każda decyzja niezgodna z ich planami — to zdrada. Danuta Andrzejewska okazała się właśnie taka. Sama odeszła, sama się obraziła, sama zatrzasnęła drzwi. Gdybym powiedziała, iż nam nie żal — skłamałabym. Żal, iż człowiek, który mógł stać się bliski, wybrał samotność i wyrzuty. Ale, jak to mówią, przeżyjemy.
A dzieci — spędzą Sylwestra z tymi, którzy je kochają. A nie z tymi, co duszą poczuciem winy.