Obietnica: Córka miała zostać z babcią, ale wszystko się zmieniło

twojacena.pl 6 dni temu

— Artur, czemu taki markotny? — Szymon klepnął go w ramię, gdy wychodzili z siłowni.

— Życie mi się wali, a ja udaję, iż wszystko gra — mruknął Artur, nie podnosząc wzroku.

— Chodź na kawę, opowiesz. Coś czuję, iż to nie błahostka.

Weszli do małej kawiarenki obok klubu, zamówili latte i szarlotkę. Szymon od razu zaczął opowiadać, jak z żoną wybierali wózek dla nowo narodzonego synka, śmiejąc się przy wspomnieniu najzabawniejszych sytuacji. Artur tylko kiwał głową, nie słuchając.

— Gdzie ty w ogóle jesteś? Ja tu peroruję, a ty masz minę jak na stypie — nie wytrzymał Szymon.

Artur wziął głęboki oddech, splótł dłonie:

— Wiesz, iż Marysia ma córkę, Jagódkę. Kiedy zaczęliśmy się spotykać, dziewczynka miała ledwie dwa latka. Cały ten czas mieszkała z rodzicami Marysi w Lublinie. Marysia wysyłała pieniądze, odwiedzała, ale zawsze mówiła, iż Jagódkę wychowuje babcia. choćby jak się pobraliśmy i zamieszkaliśmy w Warszawie, powtarzała: „Jesteśmy tylko my dwoje i tak już zostanie”. Ale pół roku temu przywiozła Jagódkę do nas. Stwierdziła, iż tak będzie wygodniej — szkoła pod nosem, wszystko blisko. A ja… no nie mogę się przyzwyczaić. Działa mi to na nerwy. Nie chcę tak żyć.

Szymon milczał chwilę, w końcu westchnął ciężko:

— Słuchaj, no przecież wiedziałeś, iż ma dziecko. Serio myślałeś, iż dziewczyna całe życie będzie gdzieś w innym mieście i nigdy się nie pojawi?

— Wiedziałem… ale Marysia obiecała! Mówiła, iż Jagódka zostanie z babcią. A teraz ta dziewczyna ciągle mi się kręci przed oczami, przeszkadza, domaga się uwagi. Kocham Marysię, ale nie potrafię udawać, iż to też moje dziecko.

— To albo przyjmujesz Jagódkę jak swoją, albo odchodzisz. Połowicznych rozwiązań tu nie ma. Chcesz być z Marysią — pokochaj też Jagódkę. Albo zrób miejsce komuś, kto to potrafi.

Wracając do domu, Artur w kółko analizował tę rozmowę. Przypomniał sobie, jak Marysia prosiła, żeby zawiózł Jagódkę na zajęcia plastyczne, jak marzyła, iż się zaprzyjaźnią. A on się wściekał, irytował, olewał. Dzisiaj znów miała prośbę — żeby odwiózł dziewczynkę na balet. Zgodził się, ale przez całą drogę milczał. Jagódka próbowała zagadywać, opowiadała, jak ładnie namalowała obrazek w szkole, jak nie może doczekać się Świąt.

— Artur, ty mnie nie lubisz? — zapytała nagle.

— Czemu tak myślisz? — zdziwił się.

— No bo, nie rozmawiasz ze mną, nie uśmiechasz się. Może jestem dla ciebie obrzydliwa? Ja też w klasie nie lubię jednego chłopca — nie chcemy się bawić. Chyba tak samo jest z nami…

Nie zdążył odpowiedzieć — dojechali do szkoły tańca. Ale jej słowa utkwiły mu w sercu. Nie mógł przestać o nich myśleć. Wieczorem, gdy Marysia kładła Jagódkę spać, podszedł do niej:

— Maryś, a Jagódka może wróci do babci? No wiesz… może po Świętach?

Żona odwróciła się gwałtownie, w oczach miałaby niedowierzanie:

— Serio? Jesteśmy razem sześć lat. Wiedziałeś o Jagódce od początku. To moja córka. Teraz musi być z nami. Mama już nie daje rady, jest w wieku. No i dziecko powinno być z matką. Co ci nie pasuje?

— Nie tak się umawialiśmy. Myślałem, iż będziemy mieli własne dzieci, a nie iż będę wychowywał cudzą córkę. Przepraszam, ale nie czuję, żeby była moja.

Marysia zbladła. gwałtownie odrzuciła ręce od parapeczu i odsunęła się:

— Cudzą?! Naprawdę?! Sześć lat żyłeś ze mną, planowaliśmy przyszłość, mówiłeś o miłości… a teraz przeszkadza ci moja córka? Wiesz co, muszę to przemyśleć. Dzisiaj śpisz w salonie.

Artur położył się na kanapie, ale spać nie mógł. Myśli kotłowały mu się w głowie. Czuł, iż Marysia ma rację, ale też czuł, iż go zdradzono. Wierzył w jedną umowę, a tu okazało się, iż zasady się zmieniły.

Nad ranem przyśniła mu się Jagódka — biegła, śmiejąc się, przytuliła się, a on uniósł ją w górę, kręcił się z nią w kółko, a ona szepnęła: „Tato”. Obudził się zlany zimnym potem. Coś w tym śnie poruszyło go głębiej, niż się spodziewał.

Wstał, podszedł do lustra, spojrzał sobie w oczy. Odpowiedź była prosta: albo pokocha Jagódkę i naprawdę zostanie częścią tej rodziny, albo musi odejść, zanim jeszcze bardziej wszystko zepsuje. Wybór należał do niego.

Idź do oryginalnego materiału