**Obcy w moim domu**
Pewnej sobotniego dnia Weronika postanowiła pojechać do rodzinnego domu. Minęły dopiero trzy miesiące, odkąd odeszła jej mama, i przez cały ten czas nie mogła się zmusić do zajęcia się jej rzeczami. Dom stał pusty, bez nadzoru. Sąsiedzi — sami staruszkowie, jedni już wyjechali do dzieci, inni wynajęli mieszkania lokatorom. Obok kiedyś mieszkali Kowalscy, z ich dziećmi Weronika bawiła się w dzieciństwie, ale teraz i ten dom zajmowali jacyś obcy ludzie — nie było komu poprosić o pomoc.
Mąż wyjechał o świcie na ryby, nastoletnia córka w słuchawkach machnęła ręką na propozycję wspólnego spędzenia dnia. Więc Weronika zdecydowała: dość zwlekania. Pojadę, rozejrzę się, może zacznę porządkować, a potem wpadnę do Oli — przyjaciółka od dawna zaprasza na herbatę. Zamówiła taksówkę, stając przed klatką, wspominała ulicę swojego dzieciństwa — przytulną, cichą, z własnym zapachem i światłem. Z każdą minutą, gdy samochód zbliżał się do domu, niepokój ściskał jej serce — tęskniła za rodzicami aż do bólu.
Kilka przecznic przed domem wysiadła, postanowiła pójść pieszo. Im bliżej była, tym bardziej ogarniało ją dziwne uczucie. Przy furtce stanęła jak wryta.
— Co jest… — szepnęła.
Okienko w domu było otwarte, zasłony rozsunięte, choć wyraźnie pamiętała, iż wszystko zamknęła. Zamek — wyważony. W środku ktoś był. Albo, co gorsza, przez cały czas tam był.
Zadzwoniła do męża — połączenie niemożliwe. Rozejrzała się — na ulicy ani żywej duszy. Pogodny jesienny weekend, wszyscy rozjechali się poza miasto. Zastanawiała się, czy nie wezwać policji, ale wtedy ogarnęła ją lodowata myśl.
— A jeśli… to Marek?
Rzeczywiście ostatnio zachowywał się dziwnie. Był raz obojętny, raz nagle radosny, jak na huśtawce. Może „ryby” to wymówka, a on sam jest tutaj z kochanką? Ta myśl przeszyła ją jak nóż. Nie chciała w to wierzyć, nie potrafiła go sobie wyobrazić w takiej roli. Ale podejrzenie już się zakorzeniło. Przez dziesięć minut stała, wpatrując się w okna. Nagle — kobiece śmiechy. Świeże, beztroskie, jakby ktoś cieszył się życiem… w jej rodzinnym domu! Wszystko w niej zamarło.
I nagle — trzasnęły drzwi. Z domu wyszła szczupła kobieta w krótkim szlafroku, z ręcznikiem w dłoni. Kierowała się w stronę przybudówki z sauną.
— Kochanie, chodź ze mną! Sama się nudzę! — zawołała do środka.
Weronika zlodowaciała. Młoda, ładna… Oczywiście, zamienił ją na taką! Teraz wszystko stało się jasne.
Zaciśnięte zęby, zdecydowany krok. Sprytnie rozejrzała się po podwórku, znaleźła patyk i podparła nim drzwi sauny, by „gość” nie przeszkadzał. Potem na ganku zauważyła stary ojcowski pas — ciężki, z masywną klamrą. „Idealny” — pomyślała.
Wpadając do środka, zobaczyła nakryty stół, butelkę szampana i włączony telewizor. A na kanapie w salonie — śpiącego mężczyznę.
— Ty draniu! Masz dorosłą córkę, a tu takie sprawki! — krzyknęła, wymachując pasem.
— Ała! Co ty wyprawiasz?! Werka… to ja, Krzysiek!
Weronika zamarła. To nie był Marek. To był Krzysiek — siostrzeniec męża.
— Co ty tu robisz? Jak się dostałeś?
— Daj spokój! Drzwi otworzyły się jak karton! Nie mam gdzie mieszkać! Pomyślałem, dom i tak pusty, to… można się trochę ogrzać z dziewczyną.
— Z dziewczyną?! — Weronika zbladła. — I uważasz to za normalne? To nie jest hotel!
— No weź, Werka, usiądź, herbatę wypij, a my tu trochę pomieszkamy.
— Nie! Natychmiast się pakujcie! I nowy zamek zamontujesz. Sam! — warknęła.
— Monika… — jęknął Krzysiek. — Gdzie ona jest?
— W saunie. Zamknięta. Żeby nie przeszkadzała. Następnym razem będzie wiedziała, gdzie się włóczyć!
Monika gwałtownie się wydostała i wpadła do domu, czerwona ze złości.
— To mój dom, Krzysiek, powiedz jej! Już przelałam ci pieniądze na meble!
— Twój? — Weronika prychnęła. — Dom należy do mojej matki, a ty, kochanie, dałaś się nabrać przebiegłemu siostrzeńcowi.
Monika wściekła się:
— Oddaj moje pieniądze, oszuście! Złożę na ciebie skargę!
— No i masz… — mruknął Krzysiek.
Kiedy emocje opadły, Weronika pojechała do Oli i opowiedziała wszystko — od strachu po saunę i pas. Ola zaśmiała się do łez.
— Werka, jesteś bohaterką! Ja bym od razu wezwała policję. A ty — sama wszystko załatwiłaś.
— Najważniejsze, iż to nie był Marek — odetchnęła z ulgą. — Ale zamek wymienię. I drzwi. Metalowe!
— Za odważne kobiety! — wzniósł toast Ola.
— Za nas! — odparła Weronika, uśmiechając się.
**Dzisiejsza lekcja:** Nigdy nie zakładaj najgorszego z góry — czasem winowajca to po prostu głupi siostrzeniec. A zamki warto wymieniać na mocniejsze.