Obawa przed bezdomnością na starość: Synowa chce, abym sprzedała mieszkanie na dokończenie domu syna

polregion.pl 3 tygodni temu

Mój syn, Krzysztof, ożenił się dziesięć lat temu. Razem z żoną Kingą i córeczką mieszkają w ciasnym kawalerce w Lublinie. Siedem lat temu Krzyś kupił działkę i zaczął budować wymarzony dom. Pierwszy rok nic się nie działo. W następnym postawili płot i wylali fundament. Potem znów cisza – brakowało pieniędzy. Tak, oszczędzając grosz do grosza, mój syn nie tracił nadziei.

Przez te udało im się postawić tylko parter. Ale marzą o dużym, dwupiętrowym domu, gdzie byłoby miejsce dla wszystkich, w tym dla mnie. Krzysztof zawsze był rodzinny, chciał, żebyśmy żyli razem. Parter powstał dzięki temu, iż Kinga namówiła go na zamianę ich dwupokojowego mieszkania na mniejsze, a różnicę włożyli w budowę. Teraz sami mają jednak zbyt ciasno.

Gdy syn z rodziną przyjeżdża do mnie, rozmowy krążą tylko wokół budowy. Gorąco dyskutują o tapetach, instalacji elektrycznej, ociepleniu ścian. Nikt nie pyta o moje zdrowie, o moje sprawy. Nie narzekam, słucham ich planów, ale w piersi narasta niepokój.

Od dawna miałam przeczucie, iż Krzysztof i Kinga chcą sprzedać moje dwupokojowe mieszkanie, żeby dokończyć dom. Pewnego dnia syn rzucił: „Będziemy wszyscy razem, mamo, pod jednym dachem!” Nie wytrzymałam i spytałam wprost: „Czyli mam sprzedać swoje mieszkanie?”

Ożywili się, przytaknęli, zaczęli malować obrazy wspólnej, radosnej przyszłości. Ale spojrzałam na Kingę – i zrozumiałam, iż nie chcę z nią mieszkać. Ona mnie nie lubi, a ja już nie mam siły udawać, iż tego nie widzę. Jej zimne spojrzenia, uszczypliwe uwagi – wszystko mówi samo za siebie.

Z drugiej strony, szczerze żal mi syna. Tak się stara, ale w tym tempie budowa przeciągnie się jeszcze o dekadę. Chcę mu pomóc, dać jego córce przestrzeń. Wtedy zadałam pytanie, które mnie dręczy: „A gdzie ja będę mieszkała?” Przecież nie mogę się wprowadzić do ich klaustrofobicznej kawalerki ani do niedokończonego domu bez wygód.

Kinga oczywiście natychmiast znalazła rozwiązanie: „Mamo, u nas na działce będzie super!” Tak, mamy tam mały domek letniskowy pod Lublinem. To stara, nieogrzewana chałupka, dobra tylko na wakacyjne weekendy. Latem faktycznie jest przyjemnie: kwiaty, świeże powietrze, można odpocząć. Ale zimą? Rąbać drewno, palić w piecu, myć się w misce, biegać do wychodka w mróz? Mam już problemy ze zdrowiem, nie wytrzymam.

„Przecież na wsi ludzie jakoś żyją!” – rzuci Kinga z lekkim sarkazmem. Owszem, ale wieś to nie prymitywne warunki! Mają ogrzewanie, wodę, normalne udogodnienia. A ich domek to adekwatnie szopa z dachem. Ale pieniądze na budowę są potrzebne, i czuję, jak delikatnie popychają mnie do poświęcenia.

Ostatnio częściej odwiedzam sąsiada, Witka. Jest samotny, tak jak ja. Pijemy herbatę, rozmawiamy o życiu, czasem przynoszę mu domowe ciastka. I kilka dni temu przypadkiem usłyszałam, jak Kinga rozmawiała przez telefon z matką. Powiedziała, iż można by mnie „przeprowadzić do Witka”, a moje mieszkanie sprzedać.

Byłam w szoku. Czego jeszcze się po niej spodziewać? Zawsze wiedziałam, iż w ich „wielkim domu” nie będzie dla mnie miejsca. Ale żeby tak otwarcie planować, jak mnie wykurzyć? Serce ściska się z bólu. Myślę o synu – może jednak mu pomóc? To przecież moje dziecko, chcę, żeby mu się udało. Ale strach nie odpuszcza: czy na starość zostanę bez dachu nad głową, bez własnego kąta, wyrzucona pod most?

Idź do oryginalnego materiału