Dawno temu, kiedy wreszcie odważyłam się mieć własne życie, córka nazwała mnie wariatką i zabroniła widywać się z wnuczką.
Całe życie poświęciłam najpierw córce, potem wnuczce. Ale chyba zapomniały, iż i ja mam prawo do odrobiny szczęścia, które nie kręci się tylko wokół nich. Wyszłam za mąż młodo, mając zaledwie dwadzieścia jeden lat. Mój mąż, Wojciech, był cichym, spokojnym człowiekiem, pracowitym jak mrówka. Pewnego dnia zaproponowano mu wyjazd w delegację na kilka tygodni – niby dobra okazja, przewóz towaru do innego województwa.
Nigdy nie wrócił. Do dziś nie wiem, co się wtedy stało. Pewnego dnia po prostu zadzwoniono i powiedziano mi, iż Wojciecha nie ma. Zostałam sama z dwuletnią córeczką, osamotniona. Rodzice męża od dawna nie żyli, a moi mieszkali w innym mieście. Nie wiedziałam, jak przetrwać i zapewnić dziecku byt.
Na szczęście po Wojtku zostało nam jego maleńkie mieszkanie. Gdyby nie to – nie wiem, jakbyśmy sobie poradziły. Z wykształcenia jestam nauczycielką, więc próbowałam udzielać korepetycji w domu, ale uczyć dzieci, gdy wokół biega i płacze malutka, było prawie niemożliwe.
Nie mogłam znaleźć normalnej pracy przez małą Jadzię. Jak zostawić dwulatkę samą na cały dzień? Matka przyjechała pewnego dnia, zobaczyła moją rozpacz – i zabrała Jadzię do siebie. Prawie dwa lata mieszkała z dziadkami, a ja harowałam bez wytchnienia. Pracowałam w szkole, brałam nadgodziny, udzielałam prywatnych lekcji.
W weekendy jeździłam do córki. Każde pożegnanie rozdzierało mi serce. Potem przyszła kolejka do przedszkola – bałam się, iż znowu będę musiała siedzieć na zwolnieniach, ale na szczęście Jadzia rosła zdrowo i rzadko chorowała. Z czasem zostałyśmy we dwie. Potem szkoła, potem studia.
Zapracowywałam się, by miała najlepsze buty, spódnicę, bluzkę. Nigdy nie pracowałam tylko w jednym miejscu – zawsze dwa, a czasem i trzy. Ale gdy Jadzia skończyła naukę i zaczęła pracować, w końcu odetchnęłam. Wtedy też ogarnął mnie szok – bo teraz już nikomu nie byłam potrzebna.
Nie musiałam już łapać każdej dodatkowej pracy. Organizm zaczynał szwankować, a jedynym towarzyszem został kot. Córka czasem przyjeżdżała w weekendy, ale bawić samotną matkę cały dzień – ewidentnie nie było w jej planach. Czułam się jak przysłowiowy pies na łańcuchu. Wszystko zmieniło się, gdy urodziła się moja wnuczka, Zosia.
Na kilka miesięcy przed jej przyjściem przeprowadziłam się do córki i jej męża – Darka. Zakupy, sprzątanie, przygotowania do porodu – wszystko spadło na mnie. A gdy Jadzia wróciła do pracy, całkowicie przejęłam opiekę nad maleństwem. Nie narzekałam – wręcz przeciwnie, znów czułam się potrzebna.
W tym roku Zosia poszła do szkoły. Po lekcjach zabierałam ją do siebie, karmiłam, odrabiałyśmy zadania, spacerowałyśmy po parku albo chodziłyśmy na zajęcia dodatkowe. Tam, w parku, poznałam Piotka. On też spacerował z wnuczką. Zagadaliśmy. Piotrek został wdowcem młodo, tak jak ja, i teraz pomagał córce wychowywać dziewczynkę.
Gdy go poznałam, nie miałam żadnych nadziei. Ani razu od śmierci męża nie byłam na randce czy kolacji. Najpierw małe dziecko, potem praca. Gdy urodziła się Zosia, z dumą mówiłam o sobie „babcia”. A czy babcie mają adoratorów? Okazało się, iż tak. Piotrek przypomniał mi, iż wciąż jestem kobietą.
Pierwsza wiadomość od niego, w której zaproponował spotkanie tylko we dwoje, była dla mnie szokiem. Z nim rozpoczęło się moje nowe życie. Chodziliśmy do kina, teatru, jeździliśmy na festiwale, wystawy. Znów poczułam smak życia.
Ale, niestety, córka przyjęła to z niechęcią. Wszystko zaczęło się od zwykłego telefonu w sobotni poranek:
— Mamo, przyjedziemy z Zosią, posiedzisz z nią w weekend?
— Przepraszam, kochanie, ale mam już plany. Nie ma nas w mieście. Następnym razem powiedz wcześniej – na pewno się nią zajmę.
Jadzia prychnęła niezadowolona i rozłączyła się. W poniedziałek wróciłam z Piotrkiem do domu. Byłam w świetnym humorze, pełna energii. choćby Zosia zauważyła, jak się uśmiecham. Spokój trwał do piątku, aż znów zadzwoniła:
— Zaprosili nas przyjaciele, mogę zostawić Zosię?
— Umówiłyśmy się, iż będziesz dawać znać wcześniej. Mam już wszystko zaplanowane.
— Znowu włóczysz się z tym swoim Piotrkiem?! On cię zupełnie ogłupił! — wrzasnęła.
— Jadziu, co ty wygadujesz? — próbowałam ją uspokoić.
— Zapomniałaś o Zosi! Mówiłaś, iż nie potrzebujesz własnego szczęścia. A teraz co? Wszystko się zmieniło?
— Tak, zmieniło! Znów żyję. Chciałabym, żebyś mnie zrozumiała – jak kobieta kobietę.
— A Zosia ma to jak zrozumieć? Wymieniłaś ją na jakiegoś faceta?!
— Co ty pleciesz?! Wciąż spędzam z nią większość czasu. Po prostu przeproś za swoje słowa – i zapomnimy o tym.
— Ja mam przepraszać?! Chyba oszalałaś. Nie zostawię z tobą Zosi. Najpierw ogarnij się – potem pogadamy — rzuciła Jadzia i rzuciła słuchawkę.
Po tym wybuchłam płaczem. Do bólu, do drżenia. Tak się starałam, całe życie żyłam dla nich. A gdy przyszła moja kolej – po prostu mnie skreśliły. Tak po prostu. Za to, iż wreszcie pozwoliłam sobie być szczęśliwa.
Mam nadzieję, iż Jadzia ochłonie. Zadzwoni. Zrozumie. Bo nie wyobrażam sobie życia bez niej i bez Zosi.