Nowa teściowa, nowe życie – i ani odrobiny niepokoju
– Witalis, nie zapomnij kupić na weekend „Miodownika” i owoców – przypomniała mężowi Elżbieta, gwałtownie zaglądając do lodówki.
– Po co? Mamy coś do świętowania? – zdziwił się Witalis, bawiąc się opakowaniem kawy.
– Znów zapomniałeś? W sobotę przyjeżdża mama! Z nowym mężem. Będą teraz mieszkać u nas, w naszym mieście! – powiedziała z naciskiem Elżbieta.
– Jak to „u nas”? Mamy dwupokojowe mieszkanie – zaniemówił Witalis, odkładając kawę.
– Nie u nas, oczywiście – zaśmiała się Elżbieta. – Po prostu mama przeszła na emeryturę, wyszła za mąż i chce być bliżej. Żeby widywać wnuka, pomagać.
Witalis skinął głową i obiecał wszystko kupić, ale w środku narastał dziwny niepokój. Jego teściowa, Halina Arkadiuszówna, zawsze budziła w nim lęk. Nie kobieta – a skała. Elegancka, chłodna, z idealną fryzurą i tonem dyrektorskim, całe życie pracowała w zakładach kolejowych i trzymała podwładnych twardą ręką. Za każdym razem, gdy opowiadała, jak karciła pracowników, Witalis cieszył się w duchu, iż nie podlega jej zwierzchnictwu.
A teraz – będzie tuż obok. Czy jej tytaniczna energia zwróci się przeciw ich rodzinie? A jeżeli wtrąci się w wychowanie Jasia, zacznie rozkazywać, mówić, jak żyć?
Elżbieta była zachwycona. Pomoc z Jasiem, szkoła, lekcje – już nie będzie trzeba pędzić z pracy w panice. „Mama wszystko ogarnie” – zapewniała. Ale Witalis czuł, iż spokojne dni dobiegły końca.
I oto nadszedł sobotni poranek. Rozległ się dzwonek do drzwi.
– Witalku, mama przyjechała! – krzyknęła radośnie Elżbieta i pobiegła otworzyć.
Otworzyła drzwi… i zastygła. Na progu stała dwójka. Obok postawnego, dobrodusznego mężczyzny – niewysoka, zgrabna kobieta z miękkim uśmiechem i krótką jasną fryzurą. Witalis oniemiał. To na pewno nie była ta sama Halina Arkadiuszówna, którą znał!
Wtedy kobieta tym samym, ale teraz ciepłym głosem powiedziała:
– Witaszku, Eluś, Jasiu, jak ja za wami tęskniłam!
Witalis wymienił spojrzenie z żoną. A mężczyzna już ściskał mu dłoń:
– No cześć, zięciu! Jestem Wiktor Stanisławowicz. Mam nadzieję, iż się zaprzyjaźnimy! – i z szerokim uśmiechem wtaszczył ciężką torbę do kuchni.
Halina przytuliła córkę, potem wnuka, a choćby Witalis dostał swoje uściski. Stał jak wryty, nie wierząc własnym oczom.
Tymczasem w kuchni Wiktor Stanisławowicz wyciągał z torby słoiki z ogórkami, kiełbasy i, jak przystało, buteleczkę czystej. Zauważył spojrzenie Witalisa i roześmiał się:
– No jakże! Teraz jesteśmy rodziną. Chcesz, opowiem, jak twoją Halinę poznałem?
Okazało się, iż Wiktor był brygadzistą w pobliskiej lokomotywowni. Pewnego dnia wpadła kontrola – a wśród inspektorów była ona. Surowa, ostra. On się nie zląkł, powiedział, co myśli. Próbowała go zastraszyć – nic z tego. A gdy z ironią nazwał ją „uroczą kobietą”, pierwszy raz od lat się zaróżowiła.
Tak się zaczęło. Potem randka, potem kawa, potem łódka, grzyby i miłość. Wiktor obudził w Halinie nie tylko kobietę, ale i ciepłą babcię. Teraz razem odbierają Jasia ze szkoły, jeżdżą z nim na wieś, Halina złapała bakcyla wędkarstwa, a niedawno przeglądali w sieci łódki.
– Przyjedźcie kiedyś do nas na wieś, Witalisie – powiedziała pewnego dnia. – Tylko praca i praca… A kiedy żyć?
Gdy kolega Witalisa, Paweł, usłyszał, jak zmieniła się jego teściowa, tylko westchnął:
– To ci się udało. U nas teściowa mało rodziny nie rozbiła, a u ciebie – samo złoto!
I Witalis się z nim całkowicie zgadzał. Teraz patrzył na Halinę Arkadiuszównę zupełnie inaczej. Bo czasem żelazne serce po prostu czeka, aż ktoś je roztopi.