Nowa teściowa, nowe życie — bez obaw

newsempire24.com 6 dni temu

Nowa teściowa, nowe życie — i zero niepokoju

— Wojciechu, nie zapomnij kupić na weekend „Karpatkę” i więcej owoców — przypomniała mężowi Kinga, rzucając okiem do lodówki.

— Po co? Mamy jakiś święto? — zdziwił się Wojciech, przekładając paczkę kawy.

— Znowu zapomniałeś? W sobotę przyjeżdża mama! Z nowym mężem. Będą teraz mieszkać w naszym mieście! — powiedziała Kinga z naciskiem.

— Jak to „mieszkać tu”? Mamy dwupokojowe mieszkanie — wykrztusił Wojciech, odkładając kawę.

— Nie u nas, oczywiście — załamała ręce Kinga. — Mama przeszła na emeryturę, wyszła za mąż i chce być bliżej. Żeby widywać wnuka, pomagać.

Wojciech skinął głową i obiecał wszystko kupić, ale w środku narastał dziwny niepokój. Jego teściowa, Katarzyna Romanówna, zawsze wzbudzała w nim drżenie. Nie kobieta — a skała. Stanowcza, chłodna, z nienaganną fryzurą i tonem dowódcy, całe życie pracowała w kolejnictwie i trzymała podwładnych twardą ręką. Za każdym razem, gdy opowiadała, jak karała pracowników, Wojciech cieszył się w duchu, iż nie podlega jej władzy.

A teraz — będzie blisko. Czy jej tytaniczna energia skieruje się na ich rodzinę? Wtrąci się w wychowanie Maćka, będzie rozkazywać, mówić, jak żyć?

Kinga była zachwycona. Pomoc z synem, szkoła, lekcje — nie będzie już trzeba pędzić z pracy w panice. „Mama wszystko ogarnie” — zapewniała. Ale Wojciech czuł, iż spokojne dni dobiegły końca.

Nadeszła sobota. Rozległ się dzwonek do drzwi.

— Wojtku, mama przyjechała! — zawołała radośnie Kinga i pobiegła otworzyć.

Otworzyła drzwi… i zastygła. Na progu stała para. Obok rosłego, uśmiechniętego mężczyzny — drobna kobieta z ciepłym spojrzeniem i krótką, jasną czupryną. Wojciech oniemiał. To na pewno nie była ta sama Katarzyna, którą znał!

Wtedy kobieta przemówiła znajomym, ale niespodziewanie miękkim głosem:

— Dzieci, jakże za wami tęskniłam! Wojtku, Kingo, Maćku, witajcie, kochani!

Wojciech wymienił spojrzenie z żoną. Tymczasem mężczyzna już mocno ściskał jego dłoń:

— No witaj, zięciu! Jestem Henryk Stanisławowicz. Mam nadzieję, iż się zaprzyjaźnimy! — I z szerokim uśmiechem wniósł ciężką torbę do kuchni.

Katarzyna objęła córkę, potem wnuka, a choćby Wojciech dostał uścisk. Stał jak wryty, nie wierząc własnym oczom.

W kuchni Henryk wyciągał z torby słoiki z przetworami, wędliny i, rzecz jasna, butelkę czystej. Zauważył spojrzenie Wojciecha i roześmiał się:

— No jakże! Teraz jesteśmy rodziną. Chcesz, opowiem, jak poznałem twoją Katarzynę?

Okazało się, iż Henryk był brygadzistą w pobliskiej lokomotywowni. Pewnego dnia zjawiła się kontrola — a wśród inspektorów była ona. Surowa, nieugięta. On się nie uląkł, powiedział, co myśli. Próbowała go zastraszyć — nie wyszło. A gdy z przekąsem nazwał ją „uroczą kobietą”, po raz pierwszy od lat się zarumieniła.

Tak się zaczęło. Potem randka, kawa, łódka, grzybobranie i miłość. Henryk obudził w Katarzynie nie tylko kobietę, ale i czułą babcię. Teraz razem odbierają Maćka ze szkoły, jeżdżą z nim na wieś, Katarzyna złapała bakcyla wędkarstwa, a niedawno przeglądali łodzie w internecie.

— Przyjedźcie do nas na wieś, Wojciechu — powiedziała kiedyś. — Tylko praca, praca… A kiedy żyć?

Gdy przyjaciel Wojciecha, Marek, usłyszał, jak zmieniła się jego teściowa, tylko westchnął:

— Ale masz szczęście. Mnie teściowa mało rodziny nie rozbiła, a tobie się trafił skarb!

I Wojciech się z nim całkowicie zgadzał. Teraz patrzył na Katarzynę Romanównę zupełnie inaczej. Bo czasem żelazne serce po prostu czeka, aż ktoś je ogrzeje.

Idź do oryginalnego materiału