Nowa partnerka syna wzbudza kontrowersje, ale prawda szokuje jeszcze bardziej

polregion.pl 23 godzin temu

**Dziennik, 15 maja 2024**

Tamtego wieczoru serce chyba by mi wyskoczyło z piersi, gdyby nie zaciśnięte zęby. Pamiętam, jak to się zaczęło – zwykły telefon od syna: „Mamo, wpadniemy z Tosią (imię zmienione) na chwilę. Chcemy się zaprezentować”. Głos miał radosny, pewny siebie, jak u kogoś, kto wreszcie podjął decyzję o ważnym kroku. Wymieniliśmy z żoną spojrzenia i ucieszyliśmy się: no wreszcie – nasz Kuba się ustatkował, szykuje się do ślubu. Ileż można biegać singlem!

Kuba zawsze był specyficzny. Od dziecka niezależny, ale uparty. Po szkole poszedł do wojska, a potem nagle: „Jadę w Bieszczady. Pracować. Zarobić”. Byliśmy w szoku, ale nie odradzaliśmy. Wyjechał – i rzeczywiście, wracał do domu z regionalnymi smakołykami: oscypki, miód, grzyby. Mówił, iż tam mu dobrze, przyroda surowa, ale piękna, ludzie prawdziwi.

A teraz – postanowił się ożenić. Nakryliśmy stół, przygotowaliśmy chleb i sól, ubraliśmy się od święta, siedzimy, czekamy. Dzwonek do drzwi. Podchodzę otworzyć. I wtedy… mało nie oniemiałam.

Na progu stała kobieta. A adekwatnie najpierw zobaczyłam tylko ogromną kożuchę z owczego runa, a za nią – trójkę dzieci i samego Kubę. Kożucha weszła, zdjęła się – i wyszła z niej drobna, niska dziewczyna z gęstymi, czarnymi włosami i przenikliwym, ptasim spojrzeniem. Kuba przedstawił:

– To Hania. Moja narzeczona.

W środku wszystko we mnie się zawaliło. Dziewczyna skinęła głową w milczeniu, dzieci, nie czekając na zaproszenie, usiadły na podłodze. Jedno zaczęło ściągać buty, drugie wspinało się na parapet. Najmłodsze Hania sprytnie przywiązała paskiem do nogi sofy, żeby nie uciekło. Wszystko to działo się w ciszy i w zapachu – jakby całe Bieszczady wtargnęły do naszego mieszkania w Krakowie.

Przeszliśmy do salonu. Rozłożyłam biały obrus, podałam jedzenie. A Hania rękami (!) zaczęła nakładać dzieciom jedzenie. Sama jadła widelcem, ale dłubała nim prosto w ustach. Mówiła krótko, urywanie.

– To wasze dzieci? – spytał mój mąż, patrząc na trójkę na podłodze.

– Moje – odpowiedziała bez emocji.

Wymieniłam spojrzenie z ojcem Kuby. To co, teraz to nasza rodzina?

– Kuba, synku, gdzie się poznaliście? – zadałam pytanie, głos mi zdradziecko drżał.

– W górach, mamo. Ona cudownie śpiewa. Żebyś słyszała! – odpowiedział syn, którego nagle przestałam rozpoznawać.

– A gdzie będziecie mieszkać? – wtrącił mąż.

– W szałasie się da – wzruszył ramionami Kuba.

Wtedy coś we mnie pękło. Wyszłam do kuchni, za mną mąż. Patrzymy na siebie – oczy jak spodki.

– Co zrobimy?

– Nie wiem – rozłożył ręce.

Wróciliśmy do pokoju. Mąż podszedł do syna i, nie patrząc mu w oczy, podał pieniądze:

– Masz na nocleg. Wybacz, ale u nas nie zostaniecie.

Kuba westchnął:

– Zawsze mówiliście: byle się ożenił, każdą przyjmiemy. Więc przyprowadziłem.

Wyszli. Z dziećmi. Z kożuchą. Z zapachem.

Minęło czterdzieści minut. Znowu dzwonek do drzwi. Podchodzę. Znów oni. Ale tym razem – inni. Hania już bez kożuchy, w zwykłej kurtce, włosy w kucyku, w oczach figlarne błyski.

– Dzień dobry – powiedziała grzecznie. – Przepraszamy.

– Nic nie rozumiem – mruknęłam, cofając się.

Kuba, uśmiechnięty, przeszedł naprzód:

– Mamo, no przecież ciągle powtarzaliście: byle się ożenił, byle się ożenił. A ja – nie chcę. Na razie. To Hania, moja koleżanka. Postanowiliśmy was podpuścić. Ona jest z Zakopanego, przyjechała w odwiedziny z siostrzeńcami. Nie mieli gdzie się zatrzymać. Pomyślałem: a co, jeżeli odegramy scenkę?

Usiadłam na stołku w przedpokoju. Nogi się pode mną ugięły.

– Synku, rób, co chcesz, ale więcej mnie tak nie strasz. Prawie dostałam zawału! – powiedziałam, wydychając powietrze.

Wróciliśmy do stołu. Hania, już zupełnie inna, pomagała w kuchni. Dzieci usiadły do jedzenia, śmiały się. A my z mężem zrozumieliśmy: tak, starzejemy się. Ale żart syna się udał – straszne, jak życie. **I nauka na przyszłość: czasem warto się roześmiać, choćby gdy wydaje się, iż świat się wali.**

Idź do oryginalnego materiału