Strona kościelna usilnie teraz lansuje przekaz, iż „pierwsze poważne oskarżenia pod adresem kardynała McCarricka pojawiły się dopiero w roku 2017”. Cóż, zachęcam do lektury watykańskiego raportu.
McCarrick to nie był taki typ molestatora, jakiego poznaliśmy z filmów Sekielskich. Nie działał po kryjomu, zamykając się z jakimś ministrantem w zakrystii.
Nie ukrywał ani swojej skłonności do chodzenia do łóżka z młodymi mężczyznami (czasem nieletnimi), ani skłonności do obmacywania ich. Przeciwnie, w 1985 roku wygłosił homilię, w której to obmacywanie przedstawił jako boskie błogosławieństwo („na przekór wszelkim pokusom, obejmijmy tych, których Bóg dotyka przz nas”) [s. 34/35].
W 1990 roku Msgr. Dominic Bottino uczestniczył w zakrapianej kolacji z McCarrickiem, w której poza nimi brali też udział biskupi Smith i McHugh, oraz nienazwany młody kleryk. McCarrick w pewnym momencie zaczął go głaskać po kroczu na oczach pozostałych.
Bottino był stosunkowo młodym księdzem, którego tu zaproszono by obiecywać mu awans. Próbował złowić wzrokiem dwóch biskupów, by zobaczyć ich reakcje.
Widział, iż oni to widzą. Smith nie zareagował wcale, ale McHugh wstał i powiedział „musimy już iść”. W drodze powrotnej McHugh skomentował ten incydent krótkim „cóż, czasem arcybiskup mówi jedne rzeczy, a potem robi inne rzeczy”, po czym zapadła dwugodzinna cisza.
Bottino opisał ten incydent swojemu bezpośredniemu przełożonemu (pośrednio podlegał McHuhgowi, a wyżej McCarrickowi). Jak wynika z watykańskiego śledztwa, ostatecznie nikt z tym nic nie zrobił [s. 88 – 93].
Chłopców, z którymi szedł do łóżka, McCarrick nazywał „siostrzeńcami” („nephews”). Byli to klerycy, seminarzyści, a także nastolatki z katolickich rodzin zaprzyjaźnionych z McCarrickiem.
McCarrick podróżował z nimi prywatnie i służbowo, dbał także o to, by towarzyszyli mu przy kolacjach takich jak opisana przez Bottino. Jeden z sekretarzy pracujących dla kurii biskupiej opisał to tak: „Zawsze przy nich był jeden z siostrzeńców, a kolacje były 5 razy w miesiącu. jeżeli ktoś odwołał, trzeba było znaleźć zastępstwo (…) wszystko odbywało się punktualnie, koktajle, jedzenie, rozmowa (…) potem on i siostrzeniec znikali w sypialni i to był koniec wieczoru”. [s. 35]
Ten sam sekretarz zeznał jednak, iż nie domyślił się, iż to miało seksualny podtekst i przypisał to swojej „młodzieńczej naiwności”. Myślał, iż to po prostu męskie „kind of buddy thing”.
Z raportu wynika, iż nie można było utrzymywać towarzyskich relacji z McCarrickiem i nie zauważyć towarzyszących mu „siostrzeńców”. Nie można też było nie zauważyć, iż McCarrick ich lubi „przytulać” albo głaskać po różnych częściach ciała.
Dziwisz i Wojtyła po raz pierwszy spotkali się z McCarrickiem w 1976 (a więc jeszcze za pontyfikatu Pawła VI). McCarrick specjalnie dla nich przerwał wakacyjny wyjazd z „siostrzeńcami” na wyspy Bahama.
Podczas spotkania żartobliwie („deadpanning”) skarżył się, iż Polacy zrujnowali mu wakacje. Według jego relacji, Dziwisz nie zrozumiał żartu, ale gdy Wojtyła mu go wyjaśnił, wszyscy się roześmieli [s. 19]. Gdy potem Wojtyła (już jako papież) przyjął go na audiencji, nawiązał do tego spotkania, pytając „did you get your vacation?” [s. 25]
To nie było ich ostatnie spotkanie, jeszcze wielokrotnie zapraszali się nawzajem na kolacje. Wojtyła nie mógł nie zauważyć „siostrzeńców”. Jak u Izajasza, „miał oczy, a nie zobaczył, miał uszy, a nie usłyszał”.
To prawda, iż dużo winy ponoszą tutaj amerykańscy biskupi i kardynałowie, którzy nie przekazywali skarg do Watykanu. Można jednak ich zrozumieć o tyle, iż McCarrick chwalił się, iż ma świetne relacje z Wojtyłą i ten uwierzy jemu, a nie jakimś donosicielom.
Tak było. Do Watykanu mimo wszystko docierały skargi, podpisane imieniem i nazwiskiem. Jedynym komentarzem Wojtyły było „nihil dicens” („bez komentarza”). [s. 191]
Tak zwane „cyniczne kłamstwo” McCarricka polegało na tym, iż w czerwcu 2000 kardynał przyznał, iż lubi z młodymi mężczyznami chodzić do łóżka. Zapewnił jednak, iż z nikim nie uprawiał seksu. [s. 9] To papieżowi wystarczyło.
Sytuacja przypomina stereotyp popkulturowy znany jako „KOCHANIE, TO NIE JEST TO NA CO WYGLĄDA!”. „TV Tropes” charakteryzuje go jako odmianę „idiot plot”, czyli fabuły wymagającej założenia, iż bohaterowie są idiotami.
Drodzy katolicy – wasi przyozdobieni purpurą przywódcy, którzy wciskają wam kit, iż „papieża cynicznie oszukano”, idiotami oczywiście nie są. Za idiotów mają was.
Bo tylko idiota uwierzy, iż kiedy ktoś kogoś najpierw głaszcze po kroczu, a potem z nim idzie do sypialni, „TO NIE JEST TO NA CO WYGLĄDA”. A obserwujący to 56-latek ma w sobie „młodzieńczą naiwność” i wierzy, iż to tylko „kind of buddy thing”.