Nigdy nie mieszkałam z teściową – i sama nie mam zamiaru tolerować synowych w swoim domu.
Mam pięćdziesiąt sześć lat i jestem szczęśliwa w tym, gdzie jestem. Po rozwodzie z mężem zrozumiałam jedno – mój spokój to najcenniejsza rzecz. Od jakiegoś czasu żyję z mężczyzną, z którym nam się dobrze układa, ale nie wzięliśmy ślubu – nie chcemy mieszać się w sprawy spadkowe i papiery. Mieszkamy w jego domu pod Warszawą, a moje mieszkanie w mieście zostało moje. Urządzone z duszą, przytulne, z moją ulubioną kanapą, książką kucharską i zapachem kawy o poranku. Czasem tam wracam, gdy muszę załatwić coś w pracy. Ale większość czasu spędzam na wsi, wśród ciszy i świeżego powietrza.
Mam syna – Kacpra, ma 23 lata. Mieszka w moim mieszkaniu w mieście. Nie wymagam od niego czynszu, sama płacę rachunki – nie chcę go obciążać, dopóki staje na nogi. Pracuje, stara się. Ale okazało się, iż moje oczekiwania to jedno, a jego zachowanie – zupełnie co innego.
Tej wiosny prawie nie przyjeżdżałam do miasta. Pracowałam zdalnie, spotykałam się z klientami online. Było spokojnie. Aż tu nagle wezwali mnie do biura – trzeba było pilnie podpisać dokumenty. Nie uprzedziłam Kacpra o wizycie – pomyślałam, iż tylko przenocuję, rano załatwię sprawy i wrócę na wieś.
Ale kiedy otworzyłam drzwi swojego mieszkania, na progu powitało mnie… obce oblicze. Dziewczyna w moim szlafroku, z ręcznikiem na głowie, świeżo po prysznicu. Wpatrywałyśmy się w siebie w kompletnej konsternacji.
— Kim jesteś i co robisz w moim mieszkaniu? — spytałam, powstrzymując się od krzyku.
Zacięła się, zaczęła coś mamrotać o Kacprze, iż on „pozwolił”. Okazało się, iż mój syn przyprowadził swoją dziewczynę, żeby zamieszkali razem w moim mieszkaniu, skoro ja „i tak jestem na wsi”. choćby nie zapytał. Po prostu uznał, iż skoro mamy nie ma, to można tu urządzić sobie małą rodzinną sielankę.
A przecież moje rzeczy są wszędzie. Moje ubrania, dokumenty, książki, kosmetyki. I nikomu to nie przeszkadzało. Dziewczyna czuła się tu jak u siebie: suszyła włosy, brzdękała garnkami, wyjmowała coś z lodówki, choćby nie proponując mi herbaty. Stałam w przedpokoju i patrzyłam na to wszystko z uczuciem, jakby ktoś wyrzucił mnie z własnego życia.
Usiadłam w kuchni i postanowiłam poczekać na Kacpra.
Kiedy wrócił, nie robiłam awantury. Po prostu powiedziałam:
— Synu, nie będę ci prawić kazań. Ale wiedz jedno: nie zamierzam tolerować synowych w swoim domu. Chcesz budować związek? Cieszę się. Ale rób to na swoim. Pakujcie się i wyprowadzajcie. Gdzie będziecie mieszkać – to już nie moja sprawa.
Spróbował protestować:
— Ale mama, ty tu i tak nie mieszkasz! Sam— To moje mieszkanie, dopóki żyję — odparłam spokojnie — a jeżeli masz ochotę dyskutować, możesz zacząć płacić czynsz jak dorosły człowiek.