Czy to już za późno na szczęście? Nie. Dokładnie w samą porę…
Gdy Weronika przeprowadziła się do małej wioski na Kaszubach, nie przypuszczała, iż zacznie się tam nowy rozdział jej życia. Dom dostała po dalekiej ciotce – stary, z pochyloną werandą. ale od pierwszego dnia postanowiła: będzie go remontować, zacznie wszystko od nowa. Marzyła o ciepłym domu, w którym rozbrzmiewałby śmiech, pachniał żurek i panowałaby cisza pełna spokoju.
Pewnego dnia, kończąc przybudówkę, zobaczyła kobietę idącą od przystanku autobusowego. Wysoka, smukła, z pewną miejską gracją. „A to dopiero kobieta…” – pomyślała Weronika. To była Elżbieta, sąsiadka.
Później przypadkiem spotkały się przy wiejskim sklepie.
— Słyszałam, iż to pani Weronika? A ja jestem Elżbieta — powiedziała, wyciągając dłoń.
Tak zaczęła się ich znajomość. Elżbieta gwałtownie urządziła Weronikę – bystra, ciepła, opanowana. Najpierw rozmawiały jak sąsiadki, potem coraz częściej, aż pewnego dnia Weronika przyznała przed sobą: jest zakochana.
Elżbieta była starsza o trzy lata. Wtedy miała już pięćdziesiąt osiem. Życie jej nie oszczędzało – pracowała, sama wychowywała syna, bo z ojcem chłopca nic z tego nie wyszło. Syn dorósł, wyjechał na studia, ożenił się, teraz mieszka z rodziną w innym województwie. Wnuczka ma już pięć lat, ale odwiedzają ich rzadko…
Elżbieta często siadywała przy oknie i wspominała dzieciństwo. Mieli liczną rodzinę – sześcioro dzieci, rodzice i babcia. Dom maleńki, pieniędzy ledwo starczało. Zabawek też nie było. Babcia gotowała, prała, zajmowała się maluchami, podczas gdy matka z ojcem harowali w polu.
Ojciec był stolarzem, przynosił pieniądze, ale często wracał podchmielony. Matka kłóciła się z nim, jednak dzieci nie krzywdził. Gdy Weronika była w trzeciej klasie, ojciec nagle zmarł. niedługo odeszła też babcia. Matka została sama z sześciorgiem dzieci.
Od tamtego dnia Weronika przestała być dzieckiem. Została nianią dla młodszego rodzeństwa, gotowała, sprzątała, zapominając o koleżankach i zabawkach. Gdy w szkole uszkodziła rękę, spadając ze stodoły, lekarze nie zdołali jej w pełni wyleczyć. Od tamtej pory lewa ręka słabo jej słuchała. Praca w domu stała się trudniejsza, ale nigdy nie narzekała.
W internacie, do którego trafiła po ósmej klasie, Weronikę jakby ktoś odmienił. Tam po raz pierwszy ją chwalono, znalazła przyjaciółki, poczuła się potrzebna. Najbardziej kochała szycie – pracowała jedną ręką, ale wszystko wychodziło starannie i pięknie. Nauczyciele nie wierzyli własnym oczom, koleżanki z kursu były pod wrażeniem. Dwa razy w roku przyjeżdżała do domu z własnoręcznie uszytymi prezentami dla bliskich.
Na drugim roku Weronika zakochała się w Jakubie. Był troskliwy, pełen radości. Weronika już widziała siebie jako jego żonę… Ale gdy powiedziała o tym matce, ta odparła chłodno:
— Jak mogłabyś mieć przyszłość? Ręka ci nie służy. Zostaniesz sama.
Słowa matki zadziałały jak nóż. Stopniowo Jakub się oddalił. Po skończeniu szkoły Weronika znalazła pracę, ale niedługo firmę zamknięto. Musiała wrócić na wieś. I właśnie wtedy zaczęło się jej prawdziwe życie.
Sąsiadem okazał się Wiesław – wdowiec, który przyjechał z innej wioski. Wysoki, krzepki, o dobrych oczach. Zaczął zabiegać o Weronikę – stanowczo, ale delikatnie. Nigdy nie wspomniał o jej ręce, nigdy nie patrzył z litością.
Po roku oświadczył się. Płakała ze szczęścia – nie wierzyła, iż to możliwe. Że ktoś może pokochać ją właśnie taką, bez warunków.
Minęło wiele lat. Zbudowali przytulny dom, wychowali syna, przetrwali różne burze. Teraz Weronika często gotuje żurek wieczorami i czeka, aż Wiesław wróci z pola.
Tego dnia wszedł w bramę zmęczony, ale uśmiechnięty:
— No, siewy skończone. Teraz możemy trochę żyć dla siebie.
A ona tylko poprawiła ściereczkę na kuchence i cicho odparła:
— Ja zawsze żyłam dla ciebie…