W środku Krakowa, zwykle tętniącego życiem, tego dnia panowała dziwna, niemal mistyczna cisza. Ani wiatr nie szeleścił liśćmi, ani ptaki nie śpiewały na gałęziach jakby samo miasto wstrzymało oddech.
Tylko kroki Aliny, młodej matki, przerywały tę przytłaczającą ciszę, odbijając się echem od pustych ulic. Pchała przed sobą wózek, w którym spał jej syn drobny, blady, ale najdroższy na świecie Michał. Każdy krok kosztował ją wiele wysiłku, nie tyle z powodu zmęczenia, ile ciężaru, który gniótł jej serce. Nie mieli wyboru lek ratujący życie chłopca czekał w aptece, więc Alina spieszyła się, jakby goniła czas.
Pieniądze na leczenie znikały jak sen. Zasiłki, zarobki męża Jacka wszystko pochłaniały rosnące rachunki. A choćby to nie wystarczało. Trzy miesiące temu lekarze postawili diagnozę, od której krew ścięła się w żyłach: rzadka, śmiertelna choroba, wymagająca natychmiastowej operacji za granicą. Bez niej Michał mógł zostać kaleką. Jacek, bez wahania, wyjechał do pracy na Zachód, zostawiając żonę samą w walce o życie syna.
Wreszcie Alina zatrzymała się przy małym kiosku na skraju parku, gdzie sprzedawano wodę mineralną. Pragnienie paliło ją jak ogień. Do domu było jeszcze daleko, a siły ją opuszczały.
Poczekaj, kochanie, zaraz wrócę szepnęła, muskając dłonią czoło śpiącego chłopca.
Pobiegła do kiosku, kupiła butelkę i wróciła w mgniewiku oka ale wtedy świat runął. Wózek stał na miejscu, ale w środku było pusto. Michała nie było.
Serce zamarło jej w piersi. Alina krzyknęła, upuściła butelkę szkło rozbiło się, jak jej nadzieja. Biegała w przód i w tył, zaglądała pod ławki, wołała syna, ale odpowiedzią była tylko cisza. Gdzie on jest?
Gdyby tylko się obejrzała wcześniej, zobaczyłaby ją starą Cygankę w jaskrawym chuście, o przenikliwym spojrzeniu, obserwującą ją spod gałęzi kasztanowca. Gdy Alina kupowała wodę, Rozalia podkradła się jak cień, porwała chłopca i zniknęła w drzwiach nadjeżdżającego autobusu, który natychmiast odjechał, zabierając ze sobą cudze szczęście.
Łzy polały się strumieniami. Drżącymi palcami Alina wybrała 112, a potem numer męża.
Jacek Jacek, zgubiłam Michała! szlochała, ledwie powstrzymując histerię. Odwróciłam się tylko na chwilę! A gdy wróciłam go nie było!
Tymczasem setki kilometrów dalej, w rozklekotanej Syrence, której silnik stukał jak serce wściekłego zwierza, Rozalia triumfowała.
Patrz, Marek, co dziś zdobyłam! przechwalała się, rozwijając koc, w którym spał Michał.
Marek, jej syn, spojrzał na chłopca i zmarszczył brwi:
Matko, oszalałaś? A jeżeli są kamery? jeżeli policja zacznie szukać?
Jakie kamery? prychnęła. Tu same krzaki nikt nic nie widział.
Cyganka nie kochała Michała. Nie marzyła o dziecku. Po prostu jak wrona, która widzi błyszczący przedmiot nie potrafiła przejść obojętnie. Miała wrodzony instynkt: brać, co się da, i wykorzystywać. A ten chłopiec słaby, chory był idealnym narzędziem. Stał się żebrakiem, a ludzie, widząc jego łzy, rzucali pieniądze.
Rób, jak chcesz mruknął Marek, wciskając gaz. Samochód ruszył, wioząc dziecko w świat bez litości.
Dom, do którego zawieźli Michała, przypominał ruinę na skraju cygańskiej osady. Czekała tam na nich Sylwia żona Marka, kobieta o smutnych oczach i zmęczonym sercu. Należała do innego pokolenia: nie wróżyła, nie żebrała, handlowała starociami na targu.
Co to? szepnęła, patrząc na chłopca.
Prezent dla ciebie zaśmiała się Rozalia. Jutro weźmiesz go pod kościół, będziesz zbierać datki.
A jeżeli przyjdzie policja? jeżeli zapytają o dokumenty?
Powiesz, iż urodziłaś w domu warknął teść, starzec o oczach jak węgle. Bez papierów i koniec.
Mąż Sylwii, Robert, tylko wzruszył ramionami. Było mu wszystko jedno.
Tymczasem Alina i Jacek tracili resztki nadziei. Przeszukiwali każde podwórko, rozwieszali plakaty, błagali o pomoc. Ale Michał zniknął bez śladu.
Rozalia zacierała ręce, licząc przyszłe zyski. Nie wiedziała, iż chłopiec może nie dożyć następnego tygodnia. Jego organizm był na krawędzi.
Ale Sylwia widziała wszystko. Słyszała, jak jęczy przez sen, jak ciężko oddycha. W tajemnicy zabrała go do zaufanego lekarza.
To jego ostatnie dni powiedział doktor. Bez operacji nie przeżyje.
To złamało Sylwię. Nie mogła patrzeć, jak umiera niewinne dziecko.
Wtedy los zetknął ją z Darkiem jej dawną miłością. Kiedyś marzyli o wspólnej przyszłości, ale życie ich rozdzieliło. Teraz, spotkawszy się po latach, zrozumieli to szansa.
Spotykali się potajemnie. Planowali uciec, zostawić chłopca w szpitalu, uwolnić się od Rozalii i Roberta.
Lecz stara Cyganka wszystko podsłuchała.
Wpadła w furię. Zbudziła syna.
Robert! Twoja żona chce uciec z kochankiem i zrujnować nasz interes!
Tej samej nocy Robert porwał Darka, pobił go i zamknął w piwnicy opuszczonego domu. Sylwię zamknął w chacie.
Opamiętaj się syknął.
Teraz na targ chodziła sama Rozalia.
W tym czasie Katarzyna, sprzątaczka ze szkoły, przyszła na rynek po ziemniaki i cebulę. Życie nie oszczędzało jej z synem Tomkiem ledwo wiązali koniec z końcem.
PobłaAle gdy przypadkiem otworzyła kupioną od Cyganki tajemniczą szkatułkę, znalazła w niej list od Sylwii z prośbą o pomoc i cenne naszyjnik, który stał się kluczem do uratowania Michała i odkrycia prawdy.