Miłość przemierzyła lata
Do wsi przyjechała nowa rodzina. Właśnie wybudowano nową szkołę. Stary dyrektor przeszedł na emeryturę, a na jego miejsce przybył nowy Bronisław Wojciechowski z żoną, nauczycielką matematyki, i piętnastoletnią córką Jadwigą.
Jadzia zupełnie nie przypominała wiejskich dziewcząt, więc wszystkie chłopaki zwracali na nią uwagę, a miejscowe dziewczyny wściekały się. Przyjezdna zawsze chodziła schludnie, z ciasno splecionym grubym warkoczem, buty lśniące choćby jesienią, gdy błoto było wszędzie, potrafiła wyczyścić je w kałuży przed wejściem do szkoły.
Jadziu nic lepszego nie pozostało, jak babrać się w kałuży śmiały się z niej wiejskie dziewczyny, których buty były brudne, ale z czasem też zaczęły się starać.
Bo widziały, iż chłopakom podobała się ta zadbana Jadzia.
W wiosce mieszkał Wiesiek, szesnastolatek, pracowity chłopak, wysoki i barczysty. Nie chodził już do szkoły, skończył tylko osiem klas. Pracował na wsi kosił z mężczyznami, układał siano w stogi, i to tak piękne, iż baby aż cmokały z podziwu.
Słabość miał Wiesiek do dziewcząt od czternastu lat uwodził je jedna po drugiej, a one nie protestowały, bo był przystojny. A od szesnastu lat pod stogami miłość kręcił. Teraz miał lat siedemnaście.
Wiesiek to prawdziwy kobieciarz mówili o nim sąsiedzi, a on tylko się uśmiechał.
Ale wszystko się zmieniło, gdy pierwszy raz zobaczył Jadzię. Szła z matką do sklepu zaraz po przyjeździe, taka zgrabna, wypielęgnowana.
Co to za cudo się tu zjawiło? zdumiał się Wiesiek i spytał swojego przyjaciela, rudego i piegowatego Jędrka.
To nowi, ojciec jej dyrektorem w szkole, a to Jadzia i jej matka, uczyć będzie matmy.
I wtedy Wiesiek przepadł. Zapomniał o swoich podbojach, jakby nigdy w życiu na dziewczyny nie patrzył, jakby pierwszy raz się zakochał. Aż oczy przymrużył, gdy ją ujrzał było w niej coś nieziemsko lekkiego, i ta rozhulana dusza Wieśka zadrżała.
Wiesiek zdawał sobie sprawę, iż Jadzia to jeszcze dziewczynka, więc nie próbował się zbliżać, tylko zdalnie ją obserwował. Ale na wsi wszyscy wiedzieli, iż Wiesiek zakochany. Minęła jesień, nadeszła zima. Rzekę skuł lód, a wiejskie dzieci wybiegły na ślizgawkę. Mieli proste łyżwy, śnieżynki je nazywano. Chłopcy przywiązywali je do walonek i śmigali po lodzie. Wiejskie dziewczyny jeździć nie umiały.
Aż tu nagle cud na lód weszła Jadzia w łyżwach z butami, pięknych, jak ona sama. Jak jeździła! Wszyscy wstrzymali oddech, dzieciaki stały na brzegu i gapiły się, jak Jadzia kreśliła figury na lodzie. Jak ślizgała się i wirowała, raz na jednej nodze, raz na drugiej.
No nie, Jadzia daje popis dziwili się starsi chłopcy, a maluchy patrzyły z otwartymi buziami.
Wiesiek nie widział, gdy Jadzia wyszła na lód, ale wracał akurat z pracy.
Pomocy! Pomocy! usłyszał krzyki i hałas znad rzeki. Był niedaleko, więc bez namysłu pobiegł.
W przeręblu po drugiej stronie ktoś się miotał. Rzeka nie była szeroka, ale trzeba było przebiec po lodzie.
Jadzia tonie, Jadzia! wrzeszczały dzieci.
Wiesiek zrozumiał, iż Jadzia nie wiedziała, iż przy tamtym brzegu bije źródło, więc lód tam cienki. Nie myśląc długo, rzucił się na pomoc, zrzucając na lód swój kożuch. Gdy dotarł do przerębla, zobaczył przerażone oczy Jadzi. Pełznął po lodzie, a dziewczyna, łamiąc lód rękami, trzymała się ostatkiem sił.
choćby kija nie wziąłem z brzegu przemknęło mu przez głowę, ale w tym samym momencie zdjął pasek i rzucił go Jadzi.
Ta złapała się mocno, a on pociągnął z całych sił i wyciągnął ją, ciągnąc do środka rzeki, a potem wziął ją na ręce, mokrą i drżącą, i zaniósł do jej domu.
Wieść o tym, jak Wiesiek uratował Jadzię, rozniosła się po wsi. Plotki rosły z każdą opowieścią. Ale jak by nie było, gdy już ściemniło się zupełnie, do Wieśka przyszła matka Jadzi:
Wiesiu, dziękuję ci, dziękuję mówiła, przynosząc jakieś smakołyki. Jadzia kazała, żebyś przyszedł do nas dodała. Leży z gorączką.
Wiesiek poszedł z nią. Jadzia leżała w łóżku, a gdy go zobaczyła, słabo się uśmiechnęła i podała mu gorącą dłoń.
Dziękuję, Wiesiu, gdyby nie ty łza spłynęła jej po twarzy, a on otarł ją swoją ręką.
Zaczął przychodzić do Jadzi każdego wieczora, bo w dzień pracował. Siedzieli w jej maleńkim pokoiku i rozmawiali adekwatnie więcej mówiła Jadzia, a on słuchał, zachwycony dźwiękiem jej głosu.
Jadzia skończyła szesnaście lat, a oni wciąż byli razem spacerowali, trzymali się za ręce, aż w końcu Wiesiek pierwszy raz ją pocałował. Gdy skończył osiemnaście, poszedł do wojska. Żegnali się długo, Jadzia choćby płakała, a on ją uspokajał:
Czas gwałtownie minie, wrócę, tylko poczekaj a ona obiecywała.
Ale bywa, iż los okrutnie się zakręci, i nikt nie wie, co go czeka. Tak było z Wieskiem trafił na Kaukaz, tam, gdzie wojna. Został ranny i stracił nogę. Długo leżał w szpitalu, nikomu nie dał znać, a już na pewno nie Jadzi.
Nie wrócę taki do domu. Nie chcę, żeby widziała mnie kaleką myślał, leżąc w łóżku. Niech sama układa sobie życie. Postanowił tak ostatecznie. Nie ma dla mnie drogi powrotnej.
Gdy tylko oswoił się z protezą, wypisał się i wyjechał z kolegą z sali, Staszkiem, do jego miasta powiatowego. Czas mijał, Wiesiek znalazł pracę w fabryce, a potem się ożenił. Był przystojnym mężczyzną, mimo iż kulał. To Wera pierwsza zaproponowała mu spotkania, a potem ślub.
Wiesiu, ożeńmy się powiedziała pewnego dnia. Będę ci pomagać, widzę, iż ciZostali pochowani obok siebie, a wieś długo jeszcze opowiadała o ich miłości, która przetrwała choćby najcięższe próby czasu.