Niewyjaśniona uraza przez trzy dekady

polregion.pl 23 godzin temu

***Dzisiejszy wieczór***

Trzydzieści lat. Tyle czasu minęło, odkąd przestałam rozmawiać z moją teściową, Jadwigą Nowak. Wszystko zaczęło się od ich ślubu – na naszym weselu z Piotrem podarowała nam worek kaszy i zestaw starych talerzy. Byłam wtedy młoda, zakochana, pełna nadziei, a ten „prezent” poczułam jak policzek. A teraz Piotr, mój mąż, prosi, żebym się nią zajęła, bo leży chora. „Ewka, to moja matka, sama jest, kto jej pomoże?” – mówi. Patrzę na niego i myślę: „Nie chcę jej widzieć, Piotrek. Po tym wszystkim nie mam obowiązku”. A jednak ta sytuacja nie daje mi spokoju – rozdarta jestem między dawną urazą a przekonaniem, iż może pora zamknąć ten rozdział.

Tamtego lata, gdy braliśmy ślub, byłam w siódmym niebie. Młodzi, bez grosza przy duszy, ale miłość zdawała się ważniejsza od wszystkiego. Wesele było skromne, w małej restauracji w Poznaniu, ale staraliśmy się, by wyglądało pięknie. Moi rodzice dali nam pieniądze na meble, przyjaciele zrzucili się na zastawę, a Jadwiga Nowak? Wręczyła nam kaszę i sześć wytartych talerzy, które pamiętały chyba jeszcze jej własne wesele. „Na gospodarstwo” – powiedziała z uśmiechem, jakby to były diamenty. Ledwo powstrzymałam łzy. Nie dlatego, iż liczyłam na drogi podarek, ale dlatego, iż zrozumiałam: ona mnie nie akceptuje. Jakbym była nic nie warta.

Piotr tylko wzruszył ramionami: „Ewuniu, nie przejmuj się, mama taka jest, ona ma swój sposób okazywania troski”. Ale ja nie umiałam tego odpuścić. Jadwiga od początku dawała mi do zrozumienia, iż nie jestem godna jej syna. Krytykowała mój bigos, porządek w domu, choćby sukienki. „Ewa, jak można gotować żurek bez biały kiełbasy? U nas tak się nie robi” – mówiła, stojąc przy mojej kuchni. Każda jej wizyta była jak egzamin, którego nie umiałam zdać. Po tamtym „prezencie” przestałam się z nią widywać. Powiedziałam Piotrowi: „Albo przestanie się wtrącać, albo ja z nią nie gadam”. Wybrał mnie – i przez trzydzieści lat nie zamieniłyśmy ani słowa.

W tym czasie ułożyliśmy sobie życie. Wychowaliśmy Kasię i Tomka, kupiliśmy mieszkanie w Warszawie, potem dom pod Łowiczem. Pracowałam, prowadziłam dom, wspierałam Piotra. A Jadwiga żyła swoim rytmem – w swoim mieszkaniu, z sąsiadkami, działką. Piotr ją odwiedzał, pomagał finansowo, ale ja trzymałam się z daleka. I było mi z tym dobrze. Nie czułam wyrzutów – to ona wybrała tę drogę, uznając, iż nie zasługuję na jej syna. Ale teraz wszystko się zmieniło.

Miesiąc temu Piotr wrócił z pracy blady. „Ewa, mama dostała udaru. Ledwo się rusza. Lekarze mówią, iż potrzebuje stałej opieki” – wyznał. Wzruszyłam ramionami, ale gdy dodał: „Chcę, żeby zamieszkała z nami… proszę, pomóż jej”, serce zamarło mi z gniewu. Pomóc? Jej? Kobiecie, która upokorzyła mnie przed całym weselnym gośćmi? Która nigdy nie przeprosiła? Spojrzałam na niego: „Na serio? Po tym wszystkim mam być jej pielęgniarką?” Zaczął tłumaczyć, iż to stara kobieta, iż nie może jej zostawić samej, iż to jego obowiązek. A ja? Gdzie mój obowiązek wobec samej siebie?

Kłóciliśmy się do nocy. Piotr powtarzał, iż to jego matka, iż czas leczy rany. Ja krzyczałam: „Pamiętasz, jak nazywała mnie 'niezdarą’ przy rodzinie? Jak dała mi kaszę, jakbym była żebraczką? I teraz mam ją trzymać pod tym samym dachem?” On tylko wzdychał: „Ewka, to było dawno. Ona jest chora”. Ale dla mnie to nie przeszłość. To niezagojona blizna.

Porozmawiałam z Kasią, licząc na wsparcie. A ona rzuciła: „Mamo, rozumiem cię, ale babcia jest w potrzebie. Może spróbuj wybaczyć?” Wybaczyć – łatwo powiedzieć. Nie życzę Jadwidze nic złego, ale nie chcę jej widzieć codziennie. Zaproponowałam Piotrowi pielęgniarkę lub dom opieki – stać nas na to. Ale uparł się: „To moja rodzina”. A ja to już nie rodzina? Dlaczego nikt nie liczy się z moimi uczuciami?

Teraz stoję w rozkroku. Z jednej strony widzę, jak Piotr cierpi. Z drugiej – nie potrafię poświęcić spokoju dla kobiety, która nigdy nie uznała mnie za swoją. Próbowałam choćby pomyśleć: a może zgodzę się, jeżeli przeprosi? Ale przecież chora staruszka nie będzie myślała o przeprosinach. Nie chcę też wywierać presji na umierającą.

Na razie poprosiłam o czas. Piotr skinął głową, ale widzę, iż jest rozżalony. A ja… jestem po prostu zmęczona. Zmęczona tą urazą, poczuciem winy. Może faktycznie trzymam się tego za długo? Ale jak zapomnieć trzydzieści lat lekceważenia? Nie wiem, co zrobić. Może czas podpowie. Jedno wiem na pewno: Jadwiga Nowak nie przekroczy progu mojego domu, dopóki ja nie będę gotowa. jeżeli w ogóle kiedykolwiek będę.

Idź do oryginalnego materiału