Nieudana interwencja

twojacena.pl 13 godzin temu

Nieudana operacja
Marek nie wyszedł, tylko wypadł z samochodu. Choć spędził zaledwie trzy zwykłe dyżury, czuł się, jakby całą noc dźwigał worki z cementem. Plecy bolały, głowa pulsowała, a oczy piekły jakby ktoś wbił w nie żarzące się węgle.

W domu runął na kanapę, nie rozbierając się, zamknął oczy i natychmiast zapadł w sen. Obudził go dźwięk telefonu — drażniąca melodia wwiercała się w mózg. Zesztywniały kark bolał od niewygodnej pozycji. *Cholera. Chyba jestem chory*, pomyślał Marek, z trudem rozklejając powieki.

Telefon milkł na kilka sekund, tylko po to, by znów rozbrzmieć irytującą piosenką. *Trzeba to w końcu zmienić*. Niechętnie sięgnął po komórkę w kieszeni kurtki.

— Tak? — odpowiedział ochrypłym od snu głosem. Odchrząknął. — Tak — powtórzył już pewniej.

— Marku, jestem na Lotnisku Chopina. Samolot za godzinę. Tata trafił do szpitala z zawałem. Zastąpisz mnie? Nie mam kogo innego poprosić — usłyszał w słuchawce głos kolegi i przyjaciela, Tomka Kowalskiego.

— Nie czuję się dobrze. Jestem chory. Zadzwoń do Jacka.

— Daj spokój. Wypij kawę, weź leki. Jacek ma żonę, wiesz, jak to jest — nadgodziny potraktuje jak zdradę. Paweł pozostało zbyt świeży. Stary Nowak dwóch dyżurów pod rząd nie pociągnie, wiek nie ten. Wracam pojutrze. Wyciągniesz mnie z tego? Odbiję ci później.

*Czyli: umrzyj, ale przyjaciela ratuj. Akurat teraz…*

— Dobra — westchnął ciężko.

— Co powiedziałeś? — Tomek nie dosłyszał.

— Mówię: zgoda. Zastąpię cię. Szczęśliwej podróży.

— Jesteś prawdziwym przyjacielem! Ja ci… — Tomek zaczął gwałtownie mówić, ale Marek przerwał połączenie.

Do nocnego dyżuru miał jeszcze trochę czasu. Wziął prysznic, ogolił się, wypił mocną kawę. Trochę mu ulżyło. Myśl, iż znów musi jechać do szpitala, z którego ledwo wrócił, przyprawiała go o dreszcze. *Dasz radę. Może będzie spokojnie*, pomyślał i zaczął się ubierać.

Przez kilka godzin na łódzkim oddziale panowała cisza. Niewyobrażalna senność ciążyła mu na powiekach, głowa opadała na stół. Otrząsnął się, próbując odgonić drzemkę. Kolejna filiżanka czarnej kawy pomogła tylko na chwilę.

— Marek Andrzejewicz! — usłyszał głos z oddali.
Ktoś potrząsnął jego ramieniem.

Zasnął. Uniósł głowę znad biurka. Przed nim stała pielęgniarka, Kinga.

— Przywieźli chłopca…

— Zaraz przyjdę — powiedział, zrzucając resztki snu.

Opłukał twarz zimną wodą, wsypał do kubka dwie łyżki kawy, ale po chwili dodał jeszcze jedną. Wypił gorący napar, poprawił czepek i ruszył na dół, do izby przyjęć.

Dwunastoletni chłopiec leżał skulony na łóżku. Marek ostrożnie go zbadał.

— Matka? — zwrócił się do bladej, drobnej kobiety.

— Co z nim, doktorze? — uniosła na niego ogromne, pełne strachu oczy.

— Dlaczego wcześniej nie wezwała pani karetki? — zapytał ostro, niemal oskarżycielsko.

— Wracałam z pracy… Syn odrabiał lekcje. A potem zwymiotował. Miał gorączkę. Ukrywał, iż boli go brzuch od kilku dni. Co z nim? — zaciMarek wziął głęboki oddech, patrząc na nią przez chwilę, po czym powiedział cicho: „Nie zostawię cię samej, Anno”, i wtedy po raz pierwszy od tamtej nocy w jej oczach pojawiło się coś więcej niż tylko pustka.

Idź do oryginalnego materiału