Dzisiaj obchodziłam urodziny. Cały dzień spędziłam w kuchni, starając się, by wszystko było idealne – sałatki, przekąski, danie główne. Wieczorem zaczęli schodzić się goście: rodzice, przyjaciółki i oczywiście teściowa – Maria Kazimierzowa. Dziewczyny chętnie pomagały w nakrywaniu stołu. Zapowiadała się miła rodzinna atmosfera. Ale tylko do chwili, gdy głos zabrała teściowa.
„Kochana synowa – zaczęła Maria Kazimierzowa z wymuszonym uśmiechem. – Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! Z tej okazji wręczam ci…” Podeszła i podała mi kopertę.
Otworzyłam ją z nadzieją, ale gdy zobaczyłam zawartość, zrzedła mi mina. W środku był bon na kurs gotowania.
„Mam nadzieję, iż wreszcie nauczysz się gotować – powiedziała lodowatym tonem. – Żeby w przyszłym roku nie było wstydu przed posadzeniem gości przy stole.”
Zrobiło się ciszej niż w kościele. Zamarłam w bezruchu.
„Na serio? choćby w moje urodziny nie może pani powstrzymać się od komentarzy?”
„Uspokój się – wtrącił Wojtek. – Usiądź. Porozmawiam z nią.”
Wyprowadził matkę do kuchni. Nie wiem, co tam się działo, ale teściowa niedługo wyszła – zabierając ze sobą ten przeklęty bon. Przy stole zaległa niezręczna cisza, ale z czasem goście odzyskali dobry humor. Popłynęły toastów zdrowie, miłość i cierpliwość.
Gdy prawie wszyscy się rozeszli, zostały tylko przyjaciółki. Atmosfera nie była już tak radosna.
„Wiola, naprawdę nie umiesz gotować?” – spytała Kasia.
„Przecież nie jestem mistrzynią, ale jedzenie jest znośne. Teściowa uważa, iż jeżeli to nie jej syn stoi przy garnkach, to znaczy, iż jest źle.”
„A w ogóle próbowała twoich dań?” – zdziwiła się Ania.
„Rzadko. zwykle z góry zakłada, iż będzie niesmaczne.”
Wtedy wpadłam na pomysł. Postanowiłam przeprowadzić eksperyment i udowodnić, iż problem nie tkwi w kuchni, ale w uprzedzeniach.
Wszystko omówiliśmy z Wojtkiem i przygotowaliśmy się. On ugotował obiad, a ja przedstawiłam go jako swój. Zaprosiliśmy teściową. Maria Kazimierzowa przyszła w bojowym nastroju, ale wyraźnie zdziwiła się na widok zastawionego stołu: rosół, pieczeń, sałatki, przystawki. Jakby straciła argumenty.
„Cóż – mruknęła. – Mam nadzieję, iż kurs nie poszedł na marne.”
Zaczęła jeść. choćby się odezwała z pochwałą – niechętnie, ale zawsze.
„Kurs się przydał. Oczywiście, do poziomu Wojtusia ci daleko, ale przynajmniej pieniądze nie zostały zmarnowane.”
Wtedy Wojtek wyjął telefon, włączył nagranie i postawił przed nią.
Na ekranie był on, gotujący te same dania.
„Mamo, mam dość twoich ciągłych uwag pod adresem Wioli. Właśnie jadłaś to, co ja przygotowałem. Skoro ci smakuje, to znaczy, iż to dobre. jeżeli chcesz ją upokarzać bez powodu – to się skończyło. Od dziś twoje pretensje do jej gotowania są bezpodstawne.”
Teściowa zbladła.
„To wszystko przez nią! Manipuluje tobą! Przecież inaczej cię wychowałam!”
„Mamo, koniec. Samą siebie ode mnie odsuwasz.”
Dumnie wstała i zatrzasnęła drzwi.
Minęło kilka miesięcy. Teściowa nie dzwoniła, nie pisała. Wojtek też nie szukał zgody. W końcu jednak ustąpiła – zrozumiała, iż traci syna. Zadzwoniła, przeprosiła. Stopniowo odbudowałyśmy relację. Oczywiście, czasem jeszcze przebijały się złośliwe uwagi – ale dużo rzadziej. Nauczyłam się nie reagować. Dla spokoju w rodzinie.
Nawet najtwardsze mury runą, gdy prawda jest nie do ukrycia.