Niespokojna dusza

newskey24.com 18 godzin temu

Nieugięta

Od dzieciństwa Zosia marzyła, by zostać lekarką. Mieszkała z rodzicami w małej wsi, do szkoły biegała trzy kilometry do sąsiedniej miejscowości. Tam była szkoła, przychodnia, poczta i choćby trzy sklepy.

Szkoła była duża i nowa. Dziewczynka uczyła się chętnie, wszystko przychodziło jej łatwo właśnie kończyła piątą klasę.

Zocha, wstawaj, czego się wylegujesz? krzyknęła matka, wchodząc do domu z wiadrem świeżo udojonego mleka. Zaspałaś do szkoły! Budziłam cię, gdy szłam do obory.

Ojej, mamo, rzeczywiście! Zerwała się Zosia, w dwie minuty umyła, ubrała, chwyciła plecak i wybiegła z domu bez śniadania. Jadwiga zdążyła tylko zawinąć parę racuszków i wcisnąć jej je do ręki.

Bieg trzy kilometry do szkoły to nie żart. Biegła, licząc słupy telegraficzne, sama wszystkie dzieci już dawno poszły na lekcje. Zmęczona, zwalniała, by po chwili znów przysunąć.

Spóźnię się, na pewno spóźnię myślała z niepokojem.

Wpadła do szkoły równo z dzwonkiem, gwałtownie wbiegła na drugie piętro i do klasy. Ledwo usiadła, gdy weszła pani Danuta nauczycielka języka polskiego.

Zosiu, co ty, jakby cię ktoś gonił? szepnęła Kasia, sąsiadka z ławki. Zaspałaś? Chyba nigdy ci się to nie zdarza.

No, zaspałam odparła szeptem i zaczęła się lekcja.

Tego dnia w szkole wszystko potrafiło jak zwykle. Po skończonych lekcjach Zosia wróciła z koleżankami do wsi. Po drodze dołączyli chłopcy, popychali się, żartowali wesoło dotarli do domu.

Odkręciła klucz schowany pod gankiem, zdjęła buty w progu i wpadła do środka. zwykle o tej porze nikogo nie było ojciec w pracy, matka też, bo dorabiała na poczcie. Już chciała iść do swojego pokoju, gdy nagle usłyszała z małej izby przeraźliwy kaszel. Zamarła w miejscu.

Kto to? przemknęło jej przez myśl. Duch? Mama kiedyś opowiadała o domownikach, ale Zosia się z niej śmiała, nie wierzyła w takie rzeczy.

Wpadła do swojego pokoju i zatrzasnęła drzwi. Przebierając się, nasłuchiwała. Gdy tylko otworzyła drzwi, by wyjść do kuchni, znów usłyszała kaszel wyraźnie męski.

Tato jest w pracy, odszedł dawno Kto to może być? Bała się zajrzeć za kotarę zasłaniającą przejście.

Niezbyt smacznie zjadła i wybiegła z domu, licząc, iż spotka matkę roznoszącą pocztę. Rozejrzała się po ulicy nikogo. Usiadła na ławce. Obok przechodził Wojtek, sąsiad, siódmoklasista, z którym czasem chodzili do szkoły.

Wojtek! zawołała, machając ręką. Chodź tu!

Czego chcesz? zapytał.

U nas w domu ktoś kaszle. Boję się. Rodziców nie ma.

Jak to kaszle? Kto?

No tak. Nie wiem, kto. Jak wyszłam, nikogo nie było. A teraz kaszle. Boję się zajrzeć. Chodź ze mną, dobrze?

Dobra zgodził się i weszli razem.

Nasłuchiwali cisza. Zosia wskazała kotarę. Wojtek odsunął ją nieco i razem zajrzeli do środka. Na łóżku leżał wyniszczony mężczyzna skóra i kości.

Dzień dobry, a pan kto? zapytała Zosia zza pleców Wojtka.

Dzień dobry zachrypiał. Jestem Henryk. Twój wujek.

Zosia nie pamiętała żadnego Henryka. Zasunęli kotarę i wyszli.

No, wujek. A ty się bałaś. Dobra, lecę, mama czeka.

Zosia ledwo doczekała się matki. Wypytała ją o wuja.

To twój wujek Henryk, mój młodszy brat. Siedział długo w więzieniu, teraz wyszedł i przywlókł się, cały chory. Zapomniałaś go, byłaś mała, gdy go widziałaś. Ledwo doszedł, a twój ojciec powiedział: Niech u nas pobędzie, może się pozbiera, ziołami go podleczymy. Ale nie wiem chyba nie przeżyje.

Henio, młodszy brat Jadzi, od dzieciństwa był urwisem. Gdy miał szesnaście lat, z kolegami włamał się do sklepu w sąsiedniej wsi. W kasie nie było pieniędzy, ale ukradli cukierki, ciastka, papierosy i wódkę. Schowali to w lesie w opuszczonej chacie i upili się. gwałtownie ich złapali. Henio dostał trzy lata, zaczynał w poprawczaku, potem skończył osiemnaście i trafił do więzienia. Tam coś przeskrobał, potem jeszcze raz. I teraz wrócił w wieku dwudziestu pięciu lat, ledwo żywy.

Zosia długo nie mogła zasnąć, słysząc kaszel wuja. Przypomniała sobie, iż w sąsiedniej wsi mieszka babcia Genowefa, znana zielarka.

Muszę zajść do niej po szkole. Może coś doradzi myślała.

Nazajutrz poszła do babci.

Dzień dobry, babciu. Muszę uratować wuja. Jest bardzo chory, może choćby umrzeć.

Staruszka posadziła ją przy stole, nalała herbatę, podsunęła talerz z pierogami.

Mów, kochanie, co się dzieje.

Zosia opowiedziała wszystko. Genowefa wysłuchała, wstała, sięgnęła po woreczki i słoiki, a potem coś napisała na kartce.

Masz, wszystko rozpisałam, co i jak parzyć. Woreczki są podpisane.

Dziękuję, babciu.

Wróciła do domu. niedługo przyszła matka.

Mamo, patrz, co dała babcia Genowefa. Będziemy leczyć wuja. Dała też słoik miodu. Ja się nim zajmę.

Jadwiga skinęła głową, ale nic nie powiedziała nie wierzyła w zioła.

Każdego ranka Zosia wstawała wcześniej, parzyła zioła i stawiała wujowi na stołku przy łóżku, tłumacząc, co ma pić.

Zocha, ty nieugięta mówił Henryk, patrząc na nią z wdzięcznością. Wiedział, iż tylko ona naprawdę wierzy, iż wyzdrowieje.

Zosia chodziła do Genowefy, opowiadała, co robi, a ta ją chwaliła.

Dobrze, kochanie. Niech powoli wstaje, siada, potem chodzi. Wyjdzie na nogi. Niech później chodzi boso po ziemi ziemia daje siłę.

A ZZosia patrzyła, jak jej upór i miłość przemieniły złamanego człowieka w kogoś, kto na nowo odnalazł sens życia, i zrozumiała, iż największą moc ma wiara w drugiego człowieka.

Idź do oryginalnego materiału