Niespodziewany zwrot: jak kałuża zmieniła losy.

polregion.pl 14 godzin temu

Pewnego wieczoru, przy filiżance herbaty i kawałku sernika, Kasia i jej babcia Zofia Arkadiuszówna cieszyły się spokojem. Jubileusz to w końcu nie byle co — siedemdziesiąt pięć lat, huczne przyjęcie już za nimi, goście się rozeszli, a w cieple kuchennego światła zostały tylko one dwie.

— Mówisz, babciu, iż mężczyźni kochają oczami — zaczęła niespodziewanie Kasia, spuszczając wzrok. — To powiedz mi: co jest ze mną nie tak?

— Wszystko z tobą w porządku, kochanie — odparła stanowczo Zofia Arkadiuszówna. — Mądra, piękna, dobra, dobrze wychowana. Czego chcieć więcej?

— Więc dlaczego jestem sama? Mam już dwadzieścia pięć lat, babciu… Przyjaciółki mają rodziny, dzieci, a ja… jakbym stała w miejscu.

— Po prostu jeszcze nie spotkałaś tego jedynego — uśmiechnęła się ciepło babcia. — A przecież był tam ktoś… jak mu tam… Dawid?

— Był — skinęła głową Kasia. — Aż się okazało, iż jest żonaty. Zniknął tak samo cicho, jak się pojawił.

— Dobrze, iż go wyrzuciłaś — burknęła babcia, ściskając serwetkę. — Żonaci to nie miłość, to cudzy ból. Postąpiłaś słusznie. Ale twoje szczęście na pewno cię znajdzie. Zobaczysz.

Następnego dnia rankiem lekko prószył śnieg. Kasia spieszyła się do pracy w nowym jasnym płaszczu, omijając kałuże i śliskie plamy lodu. Myśli błądziły daleko, aż nagle oblała ją brudna fala — prosto na nią.

Zalało ją po szyję. Jasny płaszcz w mgnieniu oka stał się szarobrązowy. Kasia zastygła w miejscu, czując, jak gardło ściska jej płacz.

— Przepraszam! — Podbiegł do niej mężczyzna w eleganckim płaszczu. — Na litość boską, nie zauważyłem. Pewnie i z nóg zwaliłem?

— Od pańskich przeprosin nie zrobi mi się cieplej! — szepnęła drżącym głosem. — Jak teraz mam iść do pracy?

— Proszę, zawiozę panią. I płaszcz oddamy do pralni. Naprawimy to, słowo. A tak przy okazji — jestem Roman.

— Kasia…

Pomógł jej przejść przez ulicę, otworzył drzwi samochodu i zawiózł najpierw do biura, a płaszcz — od razu do pralni. Dzień minął w oczekiwaniu, ale Kasia zapomniała zapytać Romana o telefon i teraz dręczyła się myślą: jak go teraz odnaleźć?

Wieczorem, stojąc przed wejściem do biura, już wzywała taksówkę, gdy nagle usłyszała:

— Kasia!

Biegł w jej stronę mężczyzna z bukietem. Dawid. Ten sam.

— Musimy porozmawiać!

— Nie mamy o czym! — odpowiedziała twardo. — Wracaj do swojej żony!

— Nie odejdę tak po prostu — chwycił ją za rękę. — Kasia, musisz mnie wysłuchać…

— Ręce precz! — rozległ się ostry głos za jej plecami.

Przed nią stał Roman. Pewny siebie, stanowczy, surowy. Narzucił jej na ramiona czysty już płaszcz i zwrócił się do Dawida:

— To moja kobieta. Nie waż się jej dotykać.

— Co? — Dawid się zagubił. — Od kiedy to?..

— Wszystko w porządku, Romek — powiedziała Kasia, uśmiechając się. — W ogóle go nie znam.

Wsiadli do samochodu, a ona cicho szepnęła:

— Dziękuję. Uratowałeś mnie.

— Głupstwo — uśmiechnął się. — Ale liczyłem przynajmniej na kolację w zamian za płaszcz.

— A ja myślałam, iż przynajmniej na ślub — odparła Kasia.

Pół roku później w tym samym domu, gdzie babcia Zofia Arkadiuszówna obchodziła jubileusz, znów zebrała się cała rodzina — tym razem na ślub Kasi i Romana.

Tylko jedna uśmiechała się z wyjątkową pewnością w oczach — Zofia Arkadiuszówna.

— Co ci mówiłam, Kasiuniu? — szepnęła wnuczce. — Przeznaczenie i w kałuży się znajdzie.

Idź do oryginalnego materiału