Niespodziewani goście, niezbyt mile widziani.

newskey24.com 2 miesięcy temu

Goście przyjechali niespodziewanie, Halina zmarszczyła brwi. Synek bardzo się ucieszył, ale ta ważka, która wokół Michałka się kręci, a on… gapa, rozczapierzył się, fu.

– Mamo, cześć, przyjechaliśmy z Irenką w odwiedziny.
– No widzę – mówi Halina, ściskając syna i kwaśno się uśmiechając.
– Mamusiu… mamy radosną nowinę.

– Jaką taką?
– Złożyliśmy papiery, tadaaam!
– Oj, a czemu tak wcześnie?

– Jak to wcześnie? Mamo, co ty? Razem jesteśmy już rok, postanowiliśmy się pobrać.
– No cóż, skoro złożyliście, to złożyliście. Rozgośćcie się, nie mam czasu, muszę lecieć do sklepu, coś kupić.

Halina potrzebowała odetchnąć, pobyć sama. Jak to się stało, iż Michał, jej miś, wyrósł, wyjechał do wielkiego miasta, żyje swoim życiem, pracuje, a teraz się żeni…

– Mamusiu, jaki sklep? Przywieźliśmy wszystko, mnóstwo jedzenia.

Halina usiadła, opuszczając ręce. Chciało jej się płakać, położyć na łóżku, jak w dzieciństwie, zwiniętą w kłębek. Ta ważka – tak Halina nazywa narzeczoną syna – no ta ważka właśnie, nie podoba się Gali, choćby nie wiem co. Jakaś rozkrzyczana. Michałowi przydałaby się spokojna dziewczyna, miejscowa.

Na przykład Ania Kowalska, jaka to dobra dziewczyna, spokojna, gospodarna. Na księgową się nauczyła, pracuje, do biblioteki chodzi, w szkole w jednej ławce siedzieli. Dlaczego takiej nie wziąć za żonę? Mogliby mieszkać w mieście, przyjeżdżać do domu, wnuków przywozić. Kowalscy to porządni ludzie, gospodarni. Z takimi spokrewnić się to zaszczyt. A on co wymyślił? Jakąś miejską blichtrową znalazł i się z nią włóczy, jakby skarb dostał. Oczyby nie patrzyły, opętała chłopaka ta ważka.

Młodzi wyłożyli jedzenie. Różne wędliny, kiełbasy, sery, owoce… Ojej, trzeba w lodówce miejsce zrobić, od święta przecież. Trzeba coś ugotować na jutro, sąsiadów i rodzinę zaprosić. Tak się przecież robi. Chociaż może i ślubu nie będzie… Gdzie znowu ten Heniek? Obiad dawno, a on pewnie w stołówce polowej jadł. No cóż, trzeba biec, przygotowywać.

– Maaamo, pobiegniemy nad rzekę.
– Biegajcie, co ja wam…

Nad rzekę jej się zachciało, ta miejska pannica. Gdyby Michał sam przyjechał, to i w ogrodzie by pomógł, ojcu rękę podał. A z tą księżniczką – siedzą, nad rzekę im się zachciało…

Cały dzień kręciła się Halina jak wiewiórka w kole. Na jutro gości nazwała, żeby zaręczyny uczcić. Padła ze zmęczenia, żeby choć na pięć minut się położyć. Ledwie oczy zamknęła, a tu – Jezusie! Co się dzieje?

– A wy co tu robicie?!
– Mamo, no kolację szykujemy, chcieliśmy pomóc, kiedy ty odpoczywasz.
– Kolację? A po co wzięliście odświętną zastawę? Tam miski w szafce, kubki, łyżki… Heniek, a ty co milczysz?
– A ja co? Dobrze robią, po co ta zastawa kurzem pokryta stoi.

– Oszaleliście?! Jak tak można?! Oj, ojej, i kieliszki kryształowe, i salaterki… Co się tu wyprawia?!
– Mamo, co się wyprawia? Stół nakrywamy, rodzinną kolację szykujemy, a ty płaczesz przez jakieś talerze?!

Halina machnęła ręką i poszła do pokoju. Kątem oka zauważyła, jak ta ważka kroi przywiezione wędliny. Schowała przecież na specjalną okazję… Smutno westchnęła i poszła do swojego pokoju.

– Mamo, przebierz się i chodź do stołu – woła syn.

Wyszła. O matko! I nowy obrus, i kieliszki, ojej… Latami stała ta zastawa, trzęsła się nad nią, a oni… Wszystko wyciągnęli… Heniek, no Heniek, patrzcie tylko na niego… Wciągnął nową koszulę, którą zakładał tylko trzy razy, nowe spodnie. Zupełnie mu odbiło?

– Galka, no jej, idź się przebierz, no, święto przecież, syn z córką przyjechał.
– Z… jaką córką? – syknęła przez zęby. – Zupełnie cię pogięło?

– Mamo, no co ty? – syn podszedł, wziął ją za ręce, ale wyrwała się, wpadła w szał i zaczęła krzyczeć, iż to jej dom i ona tu rządzi. Krzyczała o zastawie, którą wzięli bez pytania, o wędlinach, które dzieci przywiozły w prezencie, a ona chciała je zachować na specjalną okazję…

– Tak! – Heniek uderzył pięścią w stół. – Co się rozwrzeszczałaś?! Gdzie u mnie siedzi twój specjalny przypadek?! – uderzył krawędzią dłoni w gardło. – Wierzysz, czy nie?!

Co to w końcu jest?! Chodzimy jak dziady, jemy z jakichś obrzydliwych misek, pijemy z przedwojennych kubków, a mamy trzy pełne zastawy! Trzy! Stoją bezużyteczne, a my jemy z brzydkich garnków… To nasz, Galka, a nie twój dom. Żyjemy razem, a Michał to też nasz syn, rozumiesz?! Ma takie samo prawo z tych rzeczy korzystać. Dawaj, synu, rozłóżmy ten dywan, co w kącie zwinięty leży. Pewnie już mole go zjadły. A ty marsz przebrać się w tę nową sukienkę. Szafa pęka w szwach, a ty chodzisz jak żebraczka.

Stoi Halina, oczami mruga, aż nagle poszła i… włożyła najlepszą suknię, złote kolczyki, pantofle i pończochy. O, tak…

Wpadła ciotka Haliny, babcia Leokadia. – Co za cuda? Galinka wystrojona jak panna młoda, Heniek w garniturze, Michał z jakąś dziewczyną…
– A co? Ktoś umarł?
– Tfu na ciebie, co bredzisz, chrzestna! – poderwała się Halina. – Siadaj, Michał z… – o mało nie wyskoczyło jej „ważką”, ale się powstrzymała – z przyszłą córką, a ty siadaj, jedz.

– Galka – staruszka podejrzliwie zmrużyła oczy. – Nie kłamiesz? Nikt się nie wybiera? Twoja matka dziś tylko raz przyszła…
– Daj spokój, ciociu Leokadio, co ty pleciesz. Siadaj, pij. Jedz, to dzieci przywieźli, serdelki.
– Ooo… A ja nie wystrojona, po prostu przyszłam.
– Jutro przyjNazajutrz cała wieś żyła już opowieścią o tym, jak Halina i Heniek wreszcie odważyli się żyć tak, jak zawsze powinni — bez czekania na ten „specjalny przypadek”, który może nigdy nie nadejść.

Idź do oryginalnego materiału