Kuchnia wypełniła się intensywnym zapachem gotującego się bigosu, który energicznie mieszała Halina Włodzimierzówna, sapiąc i ciężko oddychając. Panowała w tej ciasnej przestrzeni niczym królowa, rozdając rozkazy dzięki drewnianej łyżki. Za oknem zalegał szary zmrok wczesnej wiosny, ale dla Katarzyny, synowej Haliny, nie było czasu w spokój i ciszę. Jej codzienny porządek legł w gruzach wraz z przyjazdem wiecznie niezadowolonej gościny, która nie tylko naruszyła harmonię, ale stanęła na czele tej małej rodziny z jasnym przesłaniem: „Tu rządzę ja”.
Halina Włodzimierzówna była kobietą postawną. Jej pełne policzki nadawały twarzy majestatyczności, a chłodne oczy pod gęstymi, jeszcze nieszarymi brwiami patrzyły z taką osądzającą przenikliwością, iż aż kusiło, by natychmiast przepraszać, choćby jeżeli tylko się kichnęło. Mówiła twardo, obraźliwie, jakby jej słowa nie były żartem ani opinią, ale ostatnią instancją prawdy. Właśnie remontowała swoje mieszkanie i przyjechała do młodych „na chwilę” — choć nikt nie wiedział, jak długo to potrwa.
— Sypialnia u was, oczywiście, malutka — mruknęła teściowa pierwszego wieczoru, rozglądając się po pokoju. — No ale trudno, jakoś przeżyję. Pościel mi tylko świeżą dajcie, nie tę swoją. W końcu to nie hotel, tylko dom własnych dzieci.
Katarzyna zamarła, zaskoczona jej słowami.
— Ale to nasza sypialnia — odparła cicho, nie ukrywając irytacji. — Śpimy tu z Markiem!
Teściowa tylko prychnęła.
— No i co? Macie szeroką kanapę w salonie. Młodzi jesteście, zdrowi, przeżyjecie. Widzę, iż wygodnicka z ciebie? A ja, wybacz, muszę dbać o kręgosłup! Nie martw się, niedługo będę.
„Niedługo” brzmiało obiecująco. Ale Kasia od razu zrozumiała — ta „tymczasowa” wizyta przerastała ją z każdym dniem.
Ledwie zaczęła się oswajać z nieproszoną gością, gdy po dwóch dniach ktoś zadzwonił do drzwi. Na progu stała Ania, młodsza córka Haliny. Radosna, beztroska i bezrobotna dwudziestoparolatka wtargnęła do mieszkania z ogromną torbą.
— Cześć, do was na chwilę! — rzuciła, zrzucając buty w przedpokoju. — Prześpię się u was parę dni. choćby na podłodze, główna rzecz, iż dach nad głową. Aha, Kasia, zrób mi herbaty, bo jestem zmarła po drodze.
Katarzyna stała jak rażona piorunem. To było jej mieszkanie. Jej dom, jej przestrzeń. A z każdym nowym gościem czuła się w nim coraz bardziej obco.
— Marek! — wybuchnęła później, gdy zostali sami w kuchni. — Co to za cyrk?! Dlaczego ciągle mam się wszystkim podporządkowywać? Dlaczego zachowują się, jakby to był ich dom?! Kiedy twoja matka wreszcie wyjedzie? I po co tu jeszcze Ania?!
Ale Marek tylko wzruszył ramionami.
— No wiesz, jaka jest mama — odparł spokojnie. — Po prostu nie zwracaj uwagi. Niedługo się wyniosą.
— Niedługo to kiedy? Za tydzień czy za miesiąc? — syknęła Katarzyna, podnosząc głos. — choćby nie pytają! I jeszcze ta „królowa” śpi w NASZEJ sypialni, Marek!
— Nie rozkręcaj tego, dobrze? — przerwał jej zirytowany. — Mama jest starsza, trzeba jej pomagać.
Kasia wzięła głęboki oddech i zamilkła. Ale w jej piersi buzowała stłumiona wściekłość.
Każdy kolejny dzień ciągnął się jak gęsta maź. Halina nie przestawała rozkazywać, wysyłała Kasię po zakupy, pouczała, jak „powinno się gotować dla rodziny”, krytykowała wszystko — od fryzury synowej po jej, jak mówiła, „mizerny talent kulinarny”. Katarzyna zaciskała zęby, gotując bigos i duszoną kapustę, którą teściowa uwielbiała.
Aż w końcu Halina oświadczyła:
— Za parę dni przyjedzie Jarek, mój syn. Pewnie pamiętasz, twój szwagier po rozwodzie. Myślę, iż nie macie nic przeciwko, żeby u was pomieszkał? Taki smutny sam w tej wsi… No i zaczął nadużywać. Więc zaprosiłam go na tydzień. Rodzina to rodzina, a u was miejsce się znajdzie.
Te słowa były kroplą, która przelała czarę.
— Nie. — Głos Kasi zabrzmiał twardo, choćby dla niej samej zaskakująco.
— Co?! — Halina zmarszczyła czoło.
— Powiedziałam: nie. Koniec z tym. Ani Jarek, ani Ania, ani ty. Dosyć. Siedzicie tu od tygodnia i mam tego dość.
Teściowa powoli się odwróciła, obrzucając ją lodowatym spojrzeniem.
— Co to za ton? Męża spytałaś?
— Mąż nie ma tu nic do rzeczy. To moje mieszkanie. I nie zamierzam dłużej tolerować, jak ustalasz tu swoje porządki. Twój dom jest twój. Rządź tam, ale nie u mnie.
Halina ściągnęła brwi. Jej twarz nabiegła krwią; zdawało się, iż zaraz wybuchnie. Ale coś w głosie Kasi sprawiło, iż się zatrzymała.
— Ach, tak? — po chwili rzuciła. — No cóż. Chyba czas wracać do siebie. Nie da się żyć w takiej atmosferze. Będę pamiętać twoją gościnność.
I jeszcze tego wieczoru Halina wraz z córką pakowały swoje rzeczy, rzucając Katarzynie pogardliwe spojrzenia.
Marek coś mamrotał w obronie matki. Ale Kasia tylko zimno spojrzała mu w oczy.
— jeżeli chcesz, żebyśmy byli normalną rodziną, to lepiej, żebyś teraz stanął po mojej stronie.
Pół roku później Halina zadzwoniła, by złożyć im życzenia z okazji rocznicy. W jej głosie brzmiała niespotykana wcześniej serdeczność. Więcej nie nocowała u nich, nie próbowała zająć sypialni, a choćby czasem chwaliła Kasię za jej pierogi, gdy wpadała w odwiedziny. Przestała grać królową — stała się zwykłym gościem. A Katarzyna, po raz pierwszy od dawna, poczuła, iż wreszcie zdobyła szacunek.