Kuchnia wypełniła się ostrym zapachem gotującego się barszczu, który energicznie mieszała Bronisława Zawadzka, sapiąc i głośno oddychając. Panowała w tej małej przestrzeni jak prawdziwa królowa, rozdając rozkazy machnięciem drewnianej łyżki. Za oknem szarzał zmrok wczesnej wiosny, ale Kinga, synowa Bronisławy, nie miała czasu cieszyć się spokojem. Jej codzienność legła w gruzach wraz z przyjazdem wiecznie niezadowolonej gości, która nie tylko naruszyła porządek, ale zdawała się przejąć władzę nad tą małą rodziną pod hasłem: „Ja tu rządzę”.
Bronisława była kobietą postawną. Jej pełne policzki nadawały twarzy pozór dostojności, a chłodne oczy pod gęstymi, jeszcze niesiwymi brwiami patrzyły z takim osądem, iż aż chciało się od razu przepraszać, choćby gdy ktoś tylko kichnął. Mówiła twardo, z nutą złośliwości, jakby każdy jej wyrok był nieodwołalny. Właśnie remontowała swoje mieszkanie i przyjechała do młodych na nieokreślony czas.
— Sypialnia, oczywiście, macie malutką — mruknęła teściowa już pierwszego wieczora, rozglądając się po pokoju. — No ale cóż, da się przeżyć. Pościel mi tylko świeżą ściel, nie tę zużytą. Ja tu nie do hotelu przyjechałam, tylko do dzieci.
Kinga stanęła jak wryta.
— To nasza sypialnia — odparła cicho, nie kryjąc irytacji. — Śpimy tu z Markiem!
Bronisława tylko prychnęła.
— No i co? Macie szeroką kanapę w salonie. Młodzi, zdrowi, przeżyjecie. Widzę, iż luksusy lubisz? A ja, wybacz, mam problem z kręgosłupem! No nic, postoisz trochę. Przecież nie na długo tu jestem, nie histeryzuj.
„Nie na długo” brzmiało obiecująco. Tyle iż Kinga od razu wiedziała — ten „krótki” pobyt będzie dla niej prawdziwą próbą cierpliwości.
Ledwie zaczęła się oswajać z nieproszonym gościem, gdy po dwóch dniach ktoś zadzwonił do drzwi. Na progu stała Krysia, młodsza córka Bronisławy. Radosna, beztroska i bezrobotna dwudziestokilkuletnia dziewczyna wpadła do mieszkania z ogromną torbą.
— Cześć, jestem u was — rzuciła, zrzucając buty pod drzwiami. — Przenocuję kilka dni. choćby na podłodze się zmieszczę, ale teraz jestem bez grosza, nie mam co jeść, a mama tu jest, więc ktoś mnie nakarmi. No i wy tacy gościnni, mogłabym zostać na dłużej. Kinga, zrób mi herbaty, bo jestem po drodze totalnie wykończona.
Kinga stała jak rażona piorunem. To było jej mieszkanie. Jej dom, jej przestrzeń. A z każdym kolejnym gościem czuła się w nim coraz bardziej obco.
— Marek! — wybuchnęła później, kiedy zostali sami w kuchni. — Co to ma być? Czemu ciągle mam wszystkich obsługiwać? Zachowują się, jakby to był ich dom! Kiedy twoja matka wyjedzie? I dlaczego Krysia tu jest?!
Marek tylko wzruszył ramionami.
— No znasz mamę — odparł spokojnie. — Taka już jest. Postaraj się nie zwracać uwagi. Niedługo sobie pójdą.
— „Niedługo”? Za tydzień, czy za miesiąc? — zapytała Kinga, podnosząc głos. — choćby nie pytają! A do tego twoja „królowa matka” zabrała NASZĄ sypialnię, Marek!
— Nie zaczynaj, dobrze? — przerwał jej zirytowany. — Mama jest starsza, trzeba jej pomagać.
Kinga wzięła głęboki oddech i zamilkła. Ale fala stłumionego gniewu wezbrała w jej piersi.
Każdy kolejny dzień wlókł się jak zimna breja. Bronisława nie przestawała rządzić, wysyłała Kingę po zakupy, pouczała, jak „powinno się gotować dla rodziny”, krytykowała wszystko — od fryzury Kingi po jej, wg teściowej, „mizerne umiejętności kulinarne”. Kinga zaciskała zęby i gotowała barszcze oraz bigos, który Bronisława uwielbiała.
Aż w końcu teściowa oznajmiła:
— Za parę dni przyjedzie Jurek, mój syn, a twój szwagier. Mam nadzieję, iż nie macie nic przeciwko? Po rozwodzie nudzi mu się samemu na wsi. Niech też z wami pomieszka z tydzień. W końcu to rodzina, a miejsca macie pod dostatkiem. No i zaczął sobie popijać z nudów, więc go ściągnęłam.
To było już za wiele.
— Nie. — Głos Kingi zabrzmiał twardo, choćby dla niej samej zaskakująco.
— Co? — Bronisława zmarszczyła brwi.
— Powiedziałam: nie. Koniec z tym. Ani Jurek, ani Krysia, ani pani. Wystarczy. Gościcie tu od tygodnia i mam dość.
Teściowa powoli się odwróciła i zmierzyła ją lodowatym spojrzeniem.
— O co ci chodzi? Męża się spytałaś?
— Marek nie ma z tym nic wspólnego. To moje mieszkanie. Nie zamierzam dłużej tolerować, jak pani ustala tu swoje zasady. To mój dom, Bronisławo. Swój dom niech pani urządza po swojemu, ale nie tutaj.
Bronisława ściągnęła brwi. Jej twarz poczerwieniała — zdawało się, iż lada chwila wybuchnie. Ale coś w tonie Kingi sprawiło, iż się zatrzymała.
— Aha, tak? — rzuciła po chwili. — No cóż. W takim razie chyba wrócę do siebie. W takich warunkach trudno tu mieszkać. Będę pamiętać, jaka z ciebie gospodyni.
I jeszcze tego wieczoru Bronisława z córką pakowały swoje rzeczy, rzucając Kingie pogardliwe spojrzenia.
Marek coś niezrozumiale mamrotał w obronie matki. Ale Kinga tylko zimno spojrzała mu w oczy.
— jeżeli chcesz, żebyśmy mieli normalną rodzinę, Marku, lepiej teraz staniesz po mojej stronie.
Pół roku później Bronisława zadzwoniła z życzeniami z okazji ich rocznicy. W jej głosie brzmiała niespotykana wcześniej serdeczność. Więcej nie nocowała w ich mieszkaniu, nie próbowała zająć sypialni, a choćby od czasu do czasu chwaliła Kingę za jej ciasta, gdy tylko wpadała w odwiedziny. Przestała grać królową — stała się gościem. I Kinga po raz pierwszy od dawna poczuła, iż wreszcie traktują ją jak osobę, której się szanuje.