Niespodziewane spotkanie

newsempire24.com 2 miesięcy temu

Dzisiaj w moim pamiętniku chcę opisać niezwykłą rocznicę – sześćdziesiąte urodziny mojej drogiej przyjaciółki, Anny Kowalskiej. Choć wiek może sugerować spokój i odpoczynek, Anna wciąż tętni energią i zapałem do życia. Zawsze powtarza z charakterystycznym śmiechem:

– Jeszcze mam proch w prochownicach, mogę się choćby podzielić!

W kawiarni w Krakowie zebrało się mnóstwo gości: mąż Jan, dwaj synowie z żonami, krewni i koledzy z pracy, choć ci już byli – Anna niedawno przeszła na emeryturę po latach pracy jako główna księgowa. Po pożegnalnym spotkaniu w firmie oznajmiła:

– Nie żegnam się na długo, będę was odwiedzać… Choć szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie siedzenia w domu. Ale każdy do tego dochodzi, i ja… przyszła moja kolej.

Wszyscy w pracy szanowali Annę – zawsze pomocna, oferowała mądre rady. Dyrektor żałował, iż tak cenny specjalista odchodzi, ale cóż… Koledzy żartowali:

– Pani Anno, nie damy pani spokoju w domu, będziemy dzwonić! Kto nam podpowie?

Anna tylko się uśmiechała:

– Dzwonimy, dziewczyny, proszę bardzo…

Teraz wszyscy zebrani w kawiarni byli uśmiechnięci, a jubilatka wyglądała cudownie – jakby odmłodniała. Miała na sobie elegancką, kakaową suknię do ziemi, piękne korale z naturalnego kamienia i buty na niewielkim obcasie. Dla niej to ważne, bo od dawna nie zakładała obcasów, choćby niskich.

– Mamo, jak ty pięknie wyglądasz! – mówili synowie, wręczając jej ogromne bukiety róż.

– Dziękuję, kochani – odpowiadała i całowała ich po kolei.

Uroczystość minęła wspaniale. Mąż Jan nie spuszczał z niej wzroku – dziś była wyjątkowa. Razem przeżyli już niemal czterdzieści lat, wychowali dwóch porządnych synów i teraz mogli skupić się na sobie.

– Janku, ty też przejdź na emeryturę, dość już tej pracy – przekonywała żona.

– Dobrze, Aniu, pomyślę. Choć też nie wiem, jak to będzie w domu siedzieć. Planuję pracować do siedemdziesiątki, jeżeli zdrowie pozwoli – odparł. – Nasze pokolenie to robotnicy, bez pracy ani rusz.

– Zgadzam się. Tak nas wychowano…

Następnego dnia Anna wstała wcześnie. W ich dwupiętrowym domu w Zakopanem – który Jan wybudował własnymi siłami, korzystając z dostępu do materiałów budowlanych – gościli synowie z rodziną, siostra i starzejąca się matka.

Krzątała się po przestronnej kuchni, piekąc ulubiony wiśniowy placek synów.

– Goście zaraz wstaną, trzeba ich nakarmić. Uwielbiam takie chwile, w końcu nie sami z mężem w tym wielkim domu… Choć mama rzadko wychodzi, choruje.

Po chwili usłyszała głos Jana:

– Aniu, choćby dziś nie przyspałaś! Masz już przełom sześćdziesięciu lat, trzeba się oszczędzać – śmiał się. – Choć komu ja to mówię…

Anna nie potrafiłaby leżeć, gdy w domu goście. Zawsze gotowała obfite śniadanie, bo Jan uwielbiał jej kuchnię. Często powtarzał staropolskie przysłowie:

– Śniadanie zjedz sam, obiadem podziel się z przyjacielem, a kolację…

– A kolację? – pytała Anna.

– Kolację też zjem sam! – odpowiadał, i oboje wybuchali śmiechem.

Goście powoli wstawali, zbierając się w kuchni.

– U was tak pięknie – zachwycała się siostra Kasia. – Czysto, przytulnie, a ogród zadbany. Brawo, Aniu!

– Co ja? Bez Janka bym sobie nie poradziła – pogłaskała męża po włosach.

Jan, patrząc na nią czule, dorzucił:

– Moja Ania to wulkan energii, ciągle mnie podciąga. Razem możemy góry przenosić!

– Szczęściarze jesteście – westchnęła Kasia.

– No tak – przyznał Jan. – Nie wyobrażam sobie życia bez Ani. Ciekawe, jakby to wyglądało, gdybyśmy się nie poznali…

Wszyscy rozbawili się, bo historię ich spotkania znali aż za dobrze.

– Opowiedz, mamo! – prosił młodszy syn. – Albo lepiej tato, ty to robisz z większym dramatyzmem.

I Jan zaczął opowiadać historię sprzed lat, gdy jako studenci spotkali się w autobusie w Warszawie.

Był zmęczony po zajęciach, a do tego pokłócony z Olą – dziewczyną, która nie spodobała się jego matce.

– Synu, coś mi w niej nie gra – mówiła. – Jakiś chytry błysk w oczach…

W autobusie Jan wbił się w notatki, gdy nagle konduktor zawołał:

– Bilet proszę!

Podając mu bilet, wcisnął mu też złotówkę reszty. Jan machinalnie sięgnął do kieszeni i…

Anna jechała do akademika, patrząc przez okno. Gdy konduktor podał jej bilet, wsunęła go do lewej kieszeni – prawa była zajęta, bo tłok w autobusie był niemożliwy.

Nagle poczuła, iż czyjaś ręka sięga do jej kieszeni.

– Łajdak! Chce mi ukraść ostatnie trzy złote! – pomyślała z oburzeniem.

Złapała intruza za rękę i syknęła:

– Co ty wyprawiasz?!

– To pani coś kombinuje – usłyszała męski głos.

– To moje pieniądze, nie oddam! – krzyknęła głośno, zwracając uwagę pasażerów.

Walczyli w kieszeni, aż w końcu mężczyzna puścił banknot. Anna wyrwała się z tłumu i wyskoczyła z autobusu.

– Uff, obroniłam swoje trzy złote! – pomyślała, ale nagle zobaczyła przed sobą tego samego mężczyznę.

Otworzyła dłoń – zamiast trzech złotych była jedna.

– No i co, teraz rozumiesz, iż to moje pieniądze? – zapytał z uśmiechem.

Anna sprawdziła kieszeń – trzy złote były na miejscu. Zarumieniła się, wybuchając śmiechem.

– Więc walczyliśmy o twoją złotówkę!

Jan patrzył na nią zauroczony – jej śmiech był tak zaraźliwy, uśmiech promienny…

– Jan – przedstawił się, wyciągając rękę.

– Anna.

– Tak myślałam – odparł.

– Dlaczego?

– Bo jesteś taka… jasna.

Autobus odjechał, a oni stali, rozmawiając.

– Wysiadłeś za mną, czy to twoja przystanek? – spytała.

– Mój też. Spotkamy się tu jutro? O siódmej trzydzieści?

– Ja zawsze jestem wcześniej, żeby się nie spóźnić.

– A ja wiecznie śpię – roześ

Idź do oryginalnego materiału