— Cześć, Wiola! — zawołała z entuzjazmem Jadwiga, wybierając numer. — Postanowiliśmy wpaść do was w weekend! Możemy?
— Cześć… — odpowiedź zabrzmiała chłodno. — Nie, nie możecie.
— Jak to? — Jadwiga była zaskoczona.
— Właśnie tak — rzuciła krótko Wioletta.
— Jest na mnie zła? Nie rozumiem…
— Pytasz? Po tym, co zrobiłaś, nie chcę cię znać! — wykrzyknęła ostro Wioletta.
— Co zrobiłam? O czym mówisz?
Siostry Kowalskie wychowały się we wsi na Podlasiu. Starsza, Wioletta, została po szkole w rodzinnej miejscowości: skończyła technikum, została księgową. Wyszła za miejscowego przedsiębiorcę Jacka, z którym zbudowali dom, urodzili syna Marcina i prowadzili rodzinny interes.
Młodsza, Jadwiga, zawsze marzyła o życiu w mieście. Wyjechała na naukę do Lublina, tam została, znalazła pracę jako sprzedawczyni w sieciowym sklepie. Z mężem, Dominikiem, robotnikiem w fabryce, mieszkali w wynajętym dwupokojowym mieszkaniu. Dokładnie dwa lata po ślubie urodziła się ich córka Zosia.
Mimo odległości siostry utrzymywały kontakt. Gdy Zosia skończyła rok, Jadwiga zaczęła często odwiedzać Wiolettę. Powietrze — czyste, dziecku dobrze, a pomoc siostry się przydała. Czasem przyjeżdżała na weekend, bywało, iż i na miesiąc.
Wioletta zawsze witała ich z radością. W domu było miejsce, a Zosia była cichą, grzeczną dziewczynką. Z czasem Jadwiga zaczęła zostawiać córkę u siostry choćby bez siebie — najpierw na parę dni, potem na tydzień, a latem i na cały miesiąc. Tłumaczyła, iż z mężem chcą trochę odpocząć. Wioletta się nie sprzeciwiała. Pracowała zdalnie, choć to było uciążliwe, pomagała.
Jadwiga jednak nie kwapiła się, by odwdzięczyć się gościnnością. W ich malutkim mieszkaniu nie było miejsca dla rodziny Wioletty, więc gdy przyjeżdżali do miasta — wynajmowali pokój. A Jadwiga choćby nie zawsze znajdowała czas na spotkanie. To wizyta w salonie, to pilne sprawy. Czasem wpadali tylko na godzinę — i tyle.
Ale Wioletta starała się o tym nie my�leć. Ważne, iż dzieci się dogadują, a siostra, choć niedoskonała, to przecież rodzina.
Marcin dorósł, szykował się na studia. Rodzice byli gotowi opłacić mu naukę. Ale w przeddzień składania dokumentów Wioletta ciężko zachorowała: gorączka, osłabienie. Jacek obiecał zawieźć syna do miasta, ale nie mógł mu towarzyszyć — praca.
Wtedy Wioletta zdecydowała się zadzwonić do siostry:
— Jadziu — szepnęła ledwo słyszalnie. — Mogłabyś jutro pom�óc Marcinowi z dokumentami? Spotkać go, zawieźć na uczelnię, dopilnować… I żeby u ciebie przenocował? Jacek odbierze go rano…
Zapadła długa cisza.
— Przykro mi, nie dam rady — odpowiedziała siostra.
— Dlaczego? — Wioletta nie wierzyła własnym uszom.
— Mam wizytę w salonie, potem z Zosią po zakupy — jedzie niedługo na obóz, trzeba wszystko przygotować.
— Jadziu, nigdy cię o nic nie prosiłam. To tylko jeden dzień…
— Naprawdę nie mogę — odcięła się tamta.
— A przenocować? Choćby na podłodze!
— Wiolka, on już dorosły. Gdzie go ulokuję? W swoim pokoju? A może z Zosią? Oboje nastolatki, trochę to dziwne. A kuchnia malutka — sama wiesz…
Wioletcie zaszkliły się oczy. Przez tyle lat nigdy nie odmówiła siostrze. Zawsze przyjmowała, pomagała, karmiła. A w zamian — coś takiego…
— Dobrze. Wszystko zrozumiałam — cicho powiedziała.
W końcu pomógł inny krewny — daleki brat Jacka, z którym ledwo się znali. Z euforią zawiózł Marcina, dopilnował dokumentów, choćby ugościł u siebie i pokazał mu miasto.
Marcin się dostał. Rodzice wynajęli mu pokój. Wyrosn�ł na odpowiedzialnego, spokojnego chłopaka. Ale Wioletta nie mogła zapomnieć: w ciężkiej chwili rodzona siostra po prostu odmówiła pomocy.
Minął miesiąc. I oto telefon:
— Cześć, chcielibyśmy z Zosią przyjechać na tydzień — mam urlop, ona wakacje!
— Nie — spokojnie odparła Wioletta.
— Jak to nie?
— Właśnie tak. U mnie już nie zatrzymacie się nigdy. jeżeli chcecie świeżego powietrza — wynajmijcie domek. Ale na moją pomoc nie liczcie.
— To przez Marcina?
— Tak. Jeden jedyny raz poprosiłam, a ty mnie odesłałaś. Koniec. Lata odpoczywaliście u mnie, a gdy ja potrzebowałam pomocy — wybrałaś salon i zakupy.
— No, przepraszam… — próbowała wtrącić Jadwiga.
— Już nie trzeba — ucNawet po latach nie potrafiła zrozumieć, iż czasem jeden zawiedziony dzień może zniszczyć całe lata ufności.