Nazywam się Małgorzata Nowak, mam 32 lata. Jestem zamężna od czterech lat, ale cały ten czas dźwigam brzemię na sercu, bo każdy rodzinny moment zatruwa jedna osoba – moja teściowa. Ma na imię Jadwiga Kowalska. Naprawdę nie pojmuję, jak można być tak obłudną, zakłamaną i jednocześnie odgrywać rolę pobożnej świętoszki.
W oczy zasypuje mnie komplementami: iż „dzielna”, iż urodziwa, iż smacznie gotuję. A potem… Dowiaduję się od sąsiadki, szwagra czy dalszej rodziny, iż opowiada wszystkim, jak to jestem „niegodna” dla jej syna. Że nie potrafię prowadzić domu, iż specjalnie nie zachodzę w ciążę, iż rzekomo „przylgnęłam” do niego dla pieniędzy. Że „takie jak ja” trzymać trzeba z daleka.
A wszystko przez to, iż byłam wcześniej w związku małżeńskim. Tak, w wieku 18 lat poślubiłam szkolnego kolegę – nasze rodziny się przyjaźniły. Był ślub w sukni, limuzynie, sesja plenerowa. Potem przyszła dorosłość. Rzeczywistość. Po trzech miesiącach pokłóciliśmy się na zabój, po kolejnych dwóch – rozwód. Bywa. To był głupi kaprys, młodzieńcza lekkomyślność. Dla mnie tamten związek to żart, nieudany eksperyment.
Lecz dla Jadwigi Kowalskiej jestem „używana”, „z przeszłością”, „gorszy sort”. Namawiała choćby mojego obecnego męża, by ze mną nie brał ślubu:
— Zastanów się, synku – mówiła – ty młody, z przyszłością, a ona już z bagażem. Panna z historią to nie skarb. Znajdziesz sobie czyściutką.
Na szczęście mój mąż nie jest maminsynkiem. Nie posłuchał. Wzięliśmy ślub. Myślałam naiwnie, iż teściowa w końcu się pogodzi z faktami. Myliłam się.
Oczywiście, na pokaz jest „słodka”. Dzwoni z okazji świąt, przynosi słoiki z kiszoną kapustą, przesolone schabowe, rosoły tłuste jak smoła. Za każdym razem grzecznie tłumaczę:
— Dziękuję, Jadwigo, ale nie trzeba. Stosujemy inną dietę.
A w odpowiedzi słyszę:
— Przecież mój synek to uwielbiał! Tak go karmiłam, gdy był malutki!
Właśnie tak go karmiłaś – teraz ma refluks, wzdęcia i ciągle narzeka na żołądek. Ja leczę go dietą, gotuję lekkie zupy, warzywa na parze, a ty wciąż wpychasz solone, smażone, ciężkie. I dziwisz się, iż nie wpada na obiady?
Jestem szczera z natury, więc pewnego dnia pękłam:
— Jadwigo, proszę, dość. Jesteś dorosłą kobietą, ale zachowujesz się jak rozkapryszona nastolatka. Szanuję cię jako matkę mojego męża. ale nie muszę się z tobą przyjaźnić ani słuchać oszczerstw za plecami.
Na kilka tygodni zniknęła. Potem znów zaczęła dzwonić. Gadać o niczym. Opowiadać fabuły seriali z TVP. Starałam się być uprzejma. ale szczerze? To mnie nuży. Nie mamy wspólnych tematów. Słyszę tylko narzekania, plotki i cudze dramaty.
Przestałam odbierać. Mąż wie. Nie wtrąca się. Zmęczyła go rola mediatora. Kocha mnie, ale to jego matka – nie może jej nakazywać. Rozumiem. Nie wymagam.
Chcę tylko, by zostawiono mnie w spokoju. Bez udawanej czułości. Bez fałszywych uśmiechów. jeżeli chcesz być miła – bądź autentyczna. Nie chcesz – trzymaj dystans.
Proszę o szacunek. Nikogo nie obrażam, nie wtrącam się w czyjeś życie, nie udaję ideału. ale nie zniosę już obłudy.
Powiedzcie szczerze… Czy nie mam prawa być sobą i chronić swoich granic – choćby gdy chodzi o teściową?