Skąd bierze się u kobiet niechęć, a choćby nienawiść do seksu? Gdy zapytałam, czy ktoś chciałby się podzielić swoją awersją do seksu przez męczące starania o ciążę albo przez endometriozę, tyłozgięcie lub wulwodynię powodujące ból w trakcie stosunku, zgłosiło się sporo osób. U wszystkich bohaterek, z którymi rozmawiałam, niezależnie od podłoża medycznego adekwatna przyczyna leżała jednak zupełnie gdzie indziej. Za każdym razem ta sama: nieszanowanie granic, bólu i niechęci, poniżanie przez seksualność i odbieranie partnerkom kontroli. Czyli przemoc seksualna.
Endometrioza to przewlekła, nieuleczalna choroba, w której tkanki podobne do endometrium przykleją się do organów, utrudniając ich funkcjonowanie. Często wywołuje potężne fale bólu – w trakcie miesiączki, owulacji, ale także po wypróżnianiu czy podczas stosunku. Choruje na nią od 10 do choćby 30 proc. wszystkich kobiet, a czas jej diagnozy to średnio 8–12 lat. Wulwodynia z kolei objawia się chronicznym bólem okolic intymnych, także w trakcie stosunku, wizyty u ginekologa czy aplikacji tamponu.
Kobiety, z którymi rozmawiałam, mają wiele z tych objawów. Ale ich nienawiść do seksu bierze się z przemocy, której doświadczają, gdy sprawca przemocy kontynuuje mimo bólu i braku zgody. To nie endometrioza czy wulwodynia krzywdzą – robią to ludzie, którzy je bagatelizują lub przekraczają nasze granice mimo bólu, powołując się na „obowiązek” w związku albo twierdząc, iż ofiara „przesadza” czy „prowokuje”. I iż przecież „sama tego chce”.
„To nie seksu nienawidzę – nienawidzę tego, iż kiedyś ktoś mi wmówił, iż mu się ode mnie ten seks należy” – mówi jedna z moich rozmówczyń. Często od nich słyszałam, iż „nienawiść” to zbyt mocne słowo. Ale nie przepadają za seksem, bo on nigdy nie był ich.
Musiałam pić alkohol, by iść do łóżka, inaczej nie dawałam rady
Nie wiem, czy ja się nadaję. Nie przepadam za seksem. Nienawiść to być może za mocne słowo. Mam lekki ból w trakcie stosunku, przez lata ignorowany przez lekarzy. I mam historię przemocowego związku.
Seks nigdy nie był dla mnie wielką przyjemnością, raczej wydawało mi się, iż skoro wszyscy to robią, to po prostu ja też powinnam. Mam 38 lat, tyłozgięcie macicy i dopiero teraz jestem diagnozowana na endometriozę – po wielu latach potwornego cierpienia w czasie okresu, po latach słuchania od lekarzy, iż „taka moja uroda” albo iż mi przejdzie, jak urodzę dziecko.
Dzieci nie mam i mieć nie będę, bo nie chcę, a seks kojarzył się z większym lub mniejszym bólem. Miałam wspaniałych partnerów, którzy zwykle starali się, jak mogli, żeby nie bolało. Jednak bolało za każdym razem, więc zaciskałam zęby i udawałam, iż jest okej, żeby nie czuli się odrzuceni. Dzisiaj wiem, iż to był idiotyzm.
Jakieś 10 lat temu bardzo się zakochałam. Seks stał się częścią systemu kar i nagród oraz sposobem na zawstydzanie mnie. Kiedy byłam „grzeczna”, komentarzy nie było. Jak tylko coś robiłam nie tak, zaczynało się gnojenie mnie – iż seks ze mną jest obrzydliwy. Pod koniec związku musiałam za każdym razem pić alkohol, by iść z nim do łóżka. To była jedyna rzecz, która pozwalała mi nie myśleć. Teraz wizja seksu na trzeźwo jest dla mnie podwójnie przerażająca. Ale wiem, iż nigdy więcej alkohol nie będzie moim środkiem na pozbycie się bólu – tego fizycznego i tego emocjonalnego.
Trwało to osiem lat, aż w końcu mnie zdradził i okazało się, iż wpadł i będzie ojcem. Oczywiście, obwinił o to mnie. „Nie miał wyjścia”, skoro było ze mną tak beznadziejnie.
Jestem za to bardzo wdzięczna losowi, bo gdyby nie to – sama nie wiem, jak długo jeszcze tkwiłabym w tym związku. Jestem teraz po prawie trzech latach terapii, w najlepszym dla siebie psychicznie miejscu. Patrzę na to, czym przez lata był dla mnie seks, i łapię się za głowę.
W tej chwili seks nie jest dla mnie istotny i równie dobrze mogłoby go w moim życiu nie być. Ale są we mnie dwa wilki. Mam potrzeby i wiem (choć nie z doświadczenia), iż seks potrafi być dobry, nietoksyczny i po prostu przyjemny. Jestem na etapie, w którym powoli czuję się gotowa do tego, żeby zacząć randkować, ale brak seksu, zwłaszcza na początku związku, może dla faceta być problemem. A ja nie wiem, czy będę na to gotowa po trzech, pięciu randkach czy kiedykolwiek. Natomiast wiem, iż w tej sferze nie zamierzam się do niczego zmuszać i nie będę szła na kompromisy. I mam cichą nadzieję, iż są faceci, którzy potrafią to zaakceptować.
Nienawidzę seksu, bo ta seksualność nie była nigdy moja
W związku byłam tak długo proszona o seks, dopóki się nie „zgodziłam” – wiele razy. W końcu nauczyłam się, iż nie ma sensu odmawiać, bo moja odmowa i tak nie zostanie przyjęta. Nie próbowałam tłumaczyć, iż wymuszanie seksu to przemoc. W tamtym czasie spotykałam jedynie komentarze w tonie „przecież się zgodziła” albo „niedługo trzeba będzie podpisywać pisemną zgodę na seks” albo „stwierdziła po fakcie, iż jej się nie podoba i mówi, iż gwałt”. Do dzisiaj czasem łapię się na tym myśleniu, iż przecież nie miałam aż tak złej sytuacji. Koniec końców się „zgodziłam”.
Nienawidzę, iż czuję do siebie obrzydzenie, bo dałam się dotknąć złemu człowiekowi. Nienawidzę, iż tak ciężko mi odczuć przyjemność z seksu. Nienawidzę, iż w trakcie tak często wraca ten stres, poczucie winy, obrzydzenie i strach. To są rzeczy, które mam na myśli, gdy mówię „nienawidzę seksu”.
Jestem w zdrowym, wieloletnim związku. W końcu mam przestrzeń, żeby te emocje przepracować i iść dalej. Ale odbudowanie relacji z własnym ciałem jest bardzo ciężkie. Unikam seksu, mam mniejsze libido. To z kolei spotyka się z frustracją partnera – co rozumiem i pewnie też bym się tak czuła na jego miejscu.
Moje doświadczenia powodują, iż nie czuję się „zadowalająca”. Jestem popsuta, nie potrafię się tym cieszyć jak „normalna” osoba. Bo seks nie daje tych fajerwerków, o których się mówi. Nie mam poczucia, iż „masturbacja jest okej” i zdrowa, jak głoszą ciałopozytwne instagramerki. Dla mnie to strach i poczucie winy. Coś, czego chcę unikać, a nie szukać i pozwalać sobie na eksplorowanie.
Najtrudniejsze emocje pojawiły się, gdy przeglądałam wątki na Reddicie i znalazłam forum „Dead Bedrooms” poświęcone związkom, w którym seks już nie występuje lub zdarza się bardzo rzadko. Mając partnera, który wiele razy zgłaszał problem zbyt rzadkiej intymności, zaczęłam je kompulsywnie czytać – o tym, jak mężczyźni czują się niechciani, niekochani, jak negatywne i toksyczne myśli powoduje u nich brak seksu. I komentarze, iż gdy para nie uprawia seksu, to jest praktycznie niczym innym jak „współlokatorami”. Wpadałam wtedy w panikę. Świadomość, iż osoba partnerska może traktować cię jako kogoś, kto tylko z tobą mieszka, bo nie uprawiacie już seksu… Zwłaszcza gdy seks znajduje się dla ciebie tak daleko poza strefą komfortu.
Co to za kobieta, co jest taka młoda i nie chce uprawiać seksu? Przecież to fajne, trzeba korzystać, zanim pojawi się ślub i dzieci. Ale wolę milion razy bardziej, by uważano, iż coś ze mną jest nie tak, niż żebym miała kiedykolwiek znów się do tego zmusić. Odmawiam, przeżyłam to i z chęcią wybiorę brak seksu do końca życia niż jakikolwiek przymus.
Nienawidzę seksu, bo ta seksualność nie była nigdy moja. Ale odzyskam ją, a przynajmniej będę się o to starać, by móc kiedyś powiedzieć, iż seks jednak może być fajny. A jeżeli się okaże, iż nie, też przeżyję. Nikomu nie jestem nic w tym zakresie winna. Jestem to winna jedynie samej sobie. To nie seksu nienawidzę – nienawidzę tego, iż kiedyś ktoś mi wmówił, iż ode mnie ten seks się mu należy.
Idąc do niego, modliłam się, żeby nic nie próbował inicjować
Nie wiem, od czego zacząć. Jesteś pierwszą osobą, której o tym mówię.
Miałam 17 lat. Byłam niesamowicie zakompleksioną, zdesperowaną dziewczyną. Marzyłam, żeby ktoś mnie pokochał lub zwrócił na mnie chociaż ułamek uwagi. Zakochałam się w chłopaku starszym o dwa lata, który objął mnie czułością i opieką. Jak się po kilku miesiącach okazało – traktował mnie po prostu jak swoją młodszą siostrę, którą należy chronić. Uczucie z mojej strony było niesamowicie silne i dla własnego dobra zdecydowałam, iż musimy zakończyć relację. Zostałam sama, z ogromną pustką w środku, z rozdzierającą złością i żalem, który dusiłam w sobie.
Pewnego wieczoru poznałam chłopaka, nazwijmy go Bartek. Nie w moim typie, zero zainteresowania uczuciowego z mojej strony, bo w głowie miałam wciąż poprzedniego chłopaka. Minęło kilka tygodni, ze względu na wspólnych znajomych spotykaliśmy się prawie codziennie, a chłopak nie odpuszczał. Wielokrotnie zaznaczał, iż jest we mnie zakochany, próbował inicjować bliskość, jednak ja cały czas tworzyłam dystans, bo nie nadaję się do związku i nie chcę kolejnego rozczarowania.
Bartka to w ogóle nie zniechęcało, a we mnie powstało dziwne uczucie, którego do dziś nie jestem w stanie nazwać: mieszanka presji połączonej z przeraźliwym strachem, iż może nic mnie już dobrego nie spotka i muszę w to wejść, iż może to jedyna okazja w moim życiu.
W tym poczuciu trwałam jeszcze kolejne kilka tygodni, aż znalazłam się u niego w domu na wspólnym oglądaniu filmu. Piłam kolejny kieliszek wina, starałam się przekonać samą siebie, iż Bartek mi się podoba. I chyba się przekonałam, bo wylądowaliśmy w łóżku. Nie miałam wielkich wymagań, bo wcześniej dużo słyszałam o tym, iż pierwszy raz jest zwykle niezręczny. Nie spodziewałam się jednak, iż ból podczas stosunku będzie nie do wytrzymania, iż usłyszę niby przez śmiech, jednak dosadne „trochę ciasno, mogłem nie marnować prezerwatywy”, iż na moje słowa, iż to mój pierwszy raz, usłyszę tylko westchnięcie zniecierpliwienia.
Po wszystkim czułam się pusta, brudna i wypłukana z emocji, a przecież jedyne, czego potrzebowałam, to czułość i bezpieczeństwo. Do teraz, kiedy poczuję zapach potu, przypomina mi się tylko mój pierwszy raz i ściska mnie w brzuchu z obrzydzenia.
Oczywiście, najrozsądniej byłoby zakończyć znajomość w tym momencie, ale nie u 17-letniej mnie. Wolałam przeżyć tylko jeden problem, okropnego „pierwszego razu”, a nie łączyć go na dodatek z byciem porzuconą. Jeszcze tego samego wieczoru zgodziłam się na bycie razem.
Jak się pewnie domyślasz, nic się później nie zmieniło. Byliśmy razem trzy lata, a ja tak bardzo bałam się samotności, iż nie potrafiłam się rozstać, mimo iż go nie kochałam, co również przyczyniło się do mojego obrzydzenia do seksu. Nigdy nie czułam się w łóżku bezpiecznie. Nie miałam poczucia, iż Bartek się mną opiekuje. Każdy stosunek był bolesny – jak się niedawno dowiedziałam, prawdopodobnie przez lewoskrętność szyjki macicy. Żaden nie dawał mi satysfakcji. Gdy zaczęłam unikać seksu, bo przez zaburzenia hormonalne miałam zerowe libido, chłopak robił mi wyrzuty, porównując nasze życie seksualne ze swoimi kolegami.
Nigdy nie pytał mnie o zgodę (bo to według niego psuje cały nastrój). Wkładał mi ręce w majtki, dotykał mnie, gdy spałam, tłumacząc to obsesją na punkcie mojego ciała, a gdy odmawiałam stosunku, zawsze po jakimś czasie wkładał mi ręce pod koszulkę i dotykał piersi, bo przecież czasem mnie to podnieca, więc może przez to się teraz zgodzę. Prosiłam, żeby tego nie robił, bo przez problemy z hormonami miałam bolesność piersi i sutków. Do dzisiaj zdarza mi się, iż gdy dotknę swoich sutków pod prysznicem lub choćby poruszę się tak, iż materiał koszulki otrze mi się o sutki, czuję obrzydzenie, żal i wściekłość. Wracają obrazy z poprzednich lat.
Znienawidziłam seks na tyle, iż idąc do Bartka, modliłam się, żeby nie próbował niczego inicjować, bo zawsze po mojej odmowie do końca spotkania panowała z jego strony cisza, a ja obwiniałam siebie. Nie rozmawialiśmy też za wiele o seksie, bo czułam do niego taką nienawiść, iż nie chciałam choćby o nim myśleć. Pamiętam, jak okropnie się czułam, gdy zaczęłam się angażować w aktywność feministyczną – przecież stoję murem za seksem za wyraźną zgodą, organizuje strajki i jestem wyczulona na przemoc fizyczną i psychiczną w związkach, a w środku nienawidzę seksu i nie jestem w stanie się przeciwstawić, gdy partner go na mnie wymusza.
Nawet nie wiesz, z jaką ulgą odetchnęłam, gdy wyjechaliśmy na studia do dwóch różnych miast i widywaliśmy się raz na miesiąc, a ja zdobyłam tutaj wspaniałych przyjaciół, którzy dali mi poczucie bezpieczeństwa. Powoli, z miesiąca na miesiąc, zdobywałam w sobie coraz więcej odwagi i pewności, iż jestem w stanie żyć bez niego. Zerwałam z nim niedługo po zakończeniu roku akademickiego.
Minęły dwa lata, a ja czuję, iż po rozstaniu dostałam drugie życie. Prosił mnie, żebym do niego wróciła, ale przez ten cały rok w innym mieście bez niego zrozumiałam, iż jestem warta więcej niż karanie ciszą i chłodem za prośbę o szacunek do mojego ciała. Jestem już półtora roku w terapii, nauczyłam się stawiać na pierwszym miejscu siebie i swoje potrzeby. Uczę się i zaczynam stawiać granice, jeżeli tylko poczuję się przy kimś źle.
Wciąż jednak czuję odrazę do samego seksu. Od czasu zerwania z Bartkiem choćby nie przytulałam się z nikim innym niż najbliżsi, nie wspominając o całowaniu czy seksie. Wciąż mam ściśnięty brzuch na myśl, iż jego ręce były kiedyś na moim ciele. Bardzo chciałabym zdrowej, romantycznej relacji, jednak drżę ze strachu na myśl o tym, co mogłoby się stać w sytuacji zbliżenia się do kogoś.
Najmocniej przytulam 17-letnią siebie, daję sobie dużo współczucia i wyrozumiałości. jeżeli tamten czas miał dać mi coś dobrego, to z pewnością potrzebę zawalczenia o miłość do samej siebie i zdobycie pewności, iż już nigdy nie dam się tak traktować i tak skrzywdzić. Nikt przecież nie da mi takiej miłości, jaką sama mogę dać sobie. A po tym, co mnie spotkało, jestem ją sobie winna.
Boże, jak dobrze było to z siebie wyrzucić!
Przyjaciółka mówiła, iż moim obowiązkiem w związku jest seks
Znajomy z naszej paczki wykorzystał mnie seksualnie. Gdy powiedziałam o tym swojemu chłopakowi, zaczął mnie wyzywać od dziwek. Myślałam, iż to moja wina, i nic z tym nie zrobiłam. Czułam się okropnie, przestałam w ogóle mieć kontakty seksualne. Po jakimś czasie to przełamałam, ale mój kolejny chłopak mnie zmuszał. Na początku wydawało mi się, iż to jest mój obowiązek. Coś, co muszę robić jako jego kobieta.
Próbowałam rozmawiać z byłą przyjaciółką, a ona mnie utwierdzała, iż po to jestem, żeby zadowalać mężczyznę. Myślała tak samo jak ten, kto mi to robił. Dla niej to było normalne, iż ja powinnam gonić za nim i robić to, co on chce, kiedy nie mam ochoty. Nie miałam się do kogo zwrócić. Czułam, iż jestem jego zabawką i iż moje życie już zawsze tak będzie wyglądać. Moja samoocena to było dno.
Zastanawiałam się, czy w ogóle czuję pociąg do mężczyzn. Może wolę kobiety? To też było dla mnie trudne. Teraz, choćby gdybym chciała, to nie potrafię. To jest… Ciężko mi teraz mówić. Nie codziennie o tym opowiadam. Dopiero się otwieram na terapii.
Jest mężczyzna, z którym chciałabym być, ale boję się, iż choćby jeżeli będę bardzo chciała, to się nie uda. Jakby mur przede mną postawili i nie mogę się przez niego przebić. Były też takie momenty, iż po prostu rezygnowałam. Mam blokadę, nie potrafię dalej próbować. Kiedy ktoś mówi, iż miał jakąś relację, nie potrafię tego słuchać do końca, bo zaczynam czuć – choćby nie wiem, jak to nazwać – obrzydzenie? Wstręt? Nie tylko do siebie, a też do wszystkich takich sytuacji.
Aż skręca mnie z bólu, gdy mi się przypomina to, co się działo. Pewne miejsca albo zapachy, które mi go przypominają, sprawiają, iż po prostu odczuwam fizyczny ból w podbrzuszu, który mnie rozwala. Myślałam, iż mam endometriozę, ale badanie wykazało, iż nie.
Długo się obwiniałam. Teraz czasami też tak myślę, bo nie potrafiłam krzyknąć. Za ścianą był jego brat, ocaliłabym siebie. Zmroziło mnie, a później choćby nie umiałam odróżnić, co jest przemocą, a co nie. Ale w pewnym momencie powiedziałam wprost „nie”. I choćby to nie pomogło.
Chciałabym cofnąć czas, żeby po prostu żyć normalnie. Czuję tę blokadę, ale wiem, iż mam też potrzebę bliskości. Nie wiem, czy uda mi się wejść z kimkolwiek w relację.
Czuję się jak lalka, która ma tylko jedno zadanie
Nie powiedziałabym, iż nienawidzę seksu. Mam chłopaka, ale nieraz czuję się niekomfortowo. Nie dość, iż mam bóle związane z endometriozą i cystami, to jest mi ciężko psychicznie. Z czterech poprzednich partnerów dwóch mnie zmuszało do rzeczy, których nie chciałam robić (jeden wywoływał we mnie poczucie winy, drugi przytrzymywał mnie siłą), a trzeci po prostu przestał się odzywać po tym, jak dostał to, czego chciał.
Czwarty partner rzucał tekstami na temat mojego wyglądu. Po schudnięciu mam skórę, która pozostała na brzuchu. Boję się jakiejkolwiek pozycji poza leżeniem, bo kiedy jestem na górze, przypomina mi się, jak mój były chłopak mówił, iż mój brzuch o niego uderza. Przy każdej pozycji mam w głowie tylko to, iż moja skóra wisi. Obecny partner nie ma z tym żadnego problemu i słyszę od niego tylko komplementy – ale tamto zostało mi w pamięci.
Mój obecny chłopak się stara, i to bardzo, ale nieraz czuję, jakby to było coś, co muszę zrobić, chcę czy nie. I to odbiera mi jakąkolwiek euforia ze stosunku. Nieważne, co robimy, czuję się jak lalka, która ma tylko jedno zadanie.
Teraz już wiem, iż nie ma w tym choćby odrobiny mojej winy
Zostałam wykorzystana seksualnie. Byłam pod wpływem alkoholu i substancji psychoaktywnych podanych mi bez mojej zgody. To stało się na moich osiemnastych urodzinach, pod koniec imprezy. Zrobił to kolega mojej najlepszej przyjaciółki, trzeźwy, praktycznie na oczach naszych innych znajomych. O wszystkim dowiedziałam się następnego dnia rano, bo nic z tej imprezy nie pamiętałam.
Od tamtej pory minęły dwa lata. Pomimo terapii jakikolwiek kontakt fizyczny wzbudza we mnie wstręt. Utrudnia to wejście w jakikolwiek związek, choćby relacje z przyjaciółmi. adekwatnie codziennie odczuwam ogromny wstyd, choćby gdy oglądam serial, w którym pojawiają się sceny seksu. To niezwykle utrudnia życie.
Każde pytanie o moje życie seksualne od razu odrzucam. Mówię, iż moje libido jest zerowe, i zrzucam to na problemy hormonalne. Sama myśl o pornografii wywołuje u mnie mdłości, a o stosunku nie ma mowy. Na szczęście teraz już wiem, iż nie ma w tym choćby odrobiny mojej winy.
**
Doświadczył_ś przemocy? Wsparcie znajdziesz tu:
– Fundacja Feminoteka (kobiety i osoby niebinarne)
– Fundacja Fortior (mężczyźni)
– Niebieska Linia (przemoc w związku)