Niemocna miłość

polregion.pl 2 tygodni temu

**Nielubiana**

Od dziecka nienawidziłam swojego imienia. Przestarzałe, babcine. Kiedy podrosłam, mama wyjawiła mi, iż ojciec w młodości kochał się w innej Kasi – pięknej, pełnej życia. Ona odrzuciła jego zaloty i wyszła za innego.

— Potem spotkał mnie. A kiedy urodziłaś się ty, dał ci jej imię. Nigdy nie zapomniał tej pierwszej miłości — mówiła spokojnie mama.

— I nie jesteś zazdrosna?

— Nie. Kocha ciebie i mnie. Ale pierwszą miłość pamięta się zawsze. I ty kiedyś taką będziesz miała — pogłaskała mnie po głowie.

— A tamta Kasia też była tą brzydką? — oburzałam się.

— Co za bzdury! Pamiętasz bajkę o brzydkim kaczątku? A jeżeli tak bardzo nie lubisz imienia, zmienisz je, gdy dorośniesz. Jakie byś chciała? — uspokajała mnie.

Stałam przed lustrem, przymierzając różne imiona jak sukienki. Żadne nie pasowało. Westchnęłam, uznając, iż inne imię nie uczyni mnie ładniejszą. Do tego przywykłam.

Ale wątpiłam, by ktoś pokochał mnie tak, jak ojciec tamtą Kasię. Nijakie włosy, wąskie oczy, spiczasta broda. Jednym słowem — brzydula.

Ojciec lubił mnie niemal tak mocno jak wódkę. Wracając z pracy, wpadał do taniej knajpy. Po drinku stawał się czuły. Zawsze coś mi przynosił: czekoladę, cukierki, zabawkę. Albo dawał grosze. Zbierałam je i kupowałam, co chciałam.

Gdy kończyłam szkołę, ojciec utonął. Dzieci grały nad rzeką, piłka wpadła do wody. Poszedł po nią. Był pijany.

Matka złorzeczyła, iż zostawił nas samych. Jak żyć? Ja muszę się uczyć, ale za co? Jaka przyszłość czeka nas w małej wiosce?

Płakałam po nim, ale mama kazała mi wyjechać.

— Co tu robić? Jedź, może wyjdziesz za mąż — mówiła ze smutkiem.

Wyjechałam. Marzyłam o medycynie, ale po wiejskiej szkole nie miałam szans. Złożyłam papiery do szkoły pielęgniarskiej. Podobały mi się białe fartuchy.

Moją współlokatorką była piękna Kinga. Bóg hojnie obdarzył ją urodą — krucze loki, migdałowe oczy, pełne usta. A ja? Niezdarna Kasia.

Patrzyłam na nią z zazdrością. Ona za to przy mnie czuła się jak królowa. Dogadywałyśmy się, dopóki Kinga nie poznała studenta z politechniki — Piotra.

Straciłam dla niego głowę od pierwszego wejrzenia. Czasem przychodził po Kingę, ale ona wkuwała do egzaminów.

— Idź z Kasią do kina. Ja muszę się uczyć — odpychała go.

Chciałam siedzieć z nim w ciemnej sali, ale Piotr nie zapraszał. Czekał, wzdychał i odchodził.

— Dlaczego tak z nim postępujesz? Gdyby ktoś na mnie czekał, byłabym wniebowzięta — burczałam.

— Po co ci on? To typowy podrywacz. Znajdź sobie kogoś prostszego — radziła „życzliwa” Kinga.

Pewnego dnia Piotr przyszedł, a Kingi nie było. Na stole stała patelnia z kartoflami smażonymi na smalcu — przysyłała mi go mama. Zapach wabił całe piętro.

— Może zjesz ze mną? Kinga zaraz wróci — zaproponowałam, widząc, jak łyka ślinę.

Nie trzeba było go długo namawiać. Jadł, a ja patrzyłam z uwielbieniem, marząc, by Kinga wróciła jak najpóźniej.

— Z ciebie dobra żona — powiedział w końcu, odsuwając talerz.

Pewnej soboty Piotr przyszedł umówiony na kino, ale Kinga wyjechała do rodziny.

— Przeproś Piotrka za mnie — prosiła przed wyjazdem.

Przygotowałam kolejne smakołyki.

— A ja już kupiłem bilety — zmartwił się, dowiadując się o nieobecności Kingi.

— Może pójdziemy razem? — podsunęłam pomysł. — Czy wstydzisz się mnie? — dodałam śmiało.

— Głupoty. Ubieraj się, czekam na dole.

Byłam w siódmym niebie. Półtorej godziny obok niego! Może weźmie mnie za rękę… gwałtownie się ubrałam, perfumy i bieg na dół, zanim się rozmyślił.

— Gotowa, idziemy? — uśmiechnęłam się.

— Chodźmy — burknął, patrząc ponuro.

Gadałam bez przerwy, wymyślając zabawne historyjki. Piotr śmiał się szczerze. W pewnym momencie wzięłam go pod rękę — tak, koleżeńsko. I nie puszczałam aż do kina.

Film był ciekawy, ale ja zerkałam na Piotra. Podsuwałam mu dłoń, ale nie reagował. Nagle na ekranie pojawił się straszny moment — złapałam go z przerażeniem. Ściskałam mocno do końca seansu.

Potem odprowadził mnie pod akademik.

— Może wstąpimy gdzieś na jedzenie? — zaproponował.

— Po co wydawać? Mam w domu smalec, ziemniaki, ogórki. Lepiej niż w knajpie. Chodź, nakarmię cię. — Zabrałam go ze sobą.

Znalazło się i wino. Po jedzeniu i drinkach Piotr się rozluźnił. Przesiadł się na łóżko Kingi, a gdy zmywałam naczynia, zasnął. Zgasłam światło i usiadłam obok. Oparł głowę na moim ramieniu, a potem zaczął całować. Pewnie myślał, iż to Kinga. Albo było mu wszystko jedno.

— Przepraszam — powiedział rano. — Tylko Kingi nie mów, dobrze?

Nie czułam wyrzutów, tylko radość. Piotr też nie. Z dziewczynami sypiał często, zwłaszcza gdy same chciały.

Po trzech tygodniach zrozumiałam, iż jestem w ciąży.

— Od kogo? — spytała Kinga.

— Od Piotra.

— Szybka z ciebie sztuka. Ale nie licz, iż się z tobą ożeni.

Pomyślałam, iż to moja jedyna szansa, i powiedziałam Piotrowi.

— To był przypadek. Radź sobie sama — odparł.

Nie rozpłakałam się, tylko oznajmiłam, iż urodzę.

— Jak chcesz.

Zdążyłam zdać sesję, ale dyplomu już nie odebrałam. „Karetka” zabrała mnie w połogu. Urodziłam dziewczynkę. Na wypis przyszła Kinga — przyniosła pieniądze i ubrania.

— Zrzuciłyśmy się z dziewczynami, Piotra też potrząsnęłam. Jedziesz do domu? — Pokręciłam głową. — W akademiku cię nie zatrzymają. Musisz wynająć pokój. Znalazłam jeden, jedziemy? Stara gospodyni, bierze niedrogo.

MiałoPewnego dnia, gdy córka wyjechała na studia, a Piotr zasnął przed telewizorem, Kasia usiadła w kuchni, patrząc przez okno na jesienne liście, i wreszcie poczuła, iż jej życie — choć nieidealne — jest jednak dobre.

Idź do oryginalnego materiału