Radosna i pełna życia Wioletta nie wyobrażała sobie dnia bez żartów. W szkole ciągle dokazywała, a chłopaki ją za to doceniali. Na studiach grała w kabarecie. choćby chłopaków wybierała takich, którzy mieli poczucie humoru.
“Wiolka, coś za często zmieniasz chłopaków” – powiedziała jej pewnego dnia koleżanka z roku. – “Z jednym się umawiasz, z drugim wychodzisz, a teraz widzę, iż już z trzecim rozmawiasz.”
“Kasia, przecież wiesz, iż dla mnie poczucie humoru to podstawa. Samo życie bez śmiechu to nie życie. Jak mam nie zmieniać, skoro jedni nie umieją się uśmiechnąć, a drudzy śmieją się z byle czego?” – tłumaczyła.
“Chyba długo będziesz szukać takiego, który cię w pełni zadowoli” – zaśmiała się Kasia.
“Po prostu lubię się śmiać i żartować. A chcę mieć obok siebie kogoś, z kim mogę dzielić humor” – mówiła Wioletta.
“Wiola, ale życie to nie żart. Mnie np. podoba się, gdy facet jest poważny, a te wszystkie kawały… no nie moja bajka” – odparła Kasia już zupełnie na serio.
“Każdy ma swoje gusta. Ja lubię takich, którzy nie tylko żartują, ale i potrafią śmiać się z siebie. Świat jest piękniejszy, gdy otaczają nas pogodni ludzie. Tylko trzeba uważać, żeby nie przekraczać granic” – odpowiadała Wioletta.
Pierwszy kwietnia był jej ulubionym dniem – czasem, gdy każdy żart był na miejscu, a nikt nie powinien się obrażać. I na uczelni, i w biurze starała się kogoś nabrać. Sama zaś rzadko dawała się złapać – miała takie wyczucie.
Spotykała się z chłopakami, ale np. Wojtek był zbyt poważny, nie rozumiał żartów, a czasem choćby się obrażał – więc gwałtownie z nim zerwała. Damian na początku wydawał się w porządku, śmiał się z jej kawałów, oglądali razem kabarety, ale niedługo okazało się, iż połowy humoru nie łapie – więc relacja sama się rozmyła.
**Rozstanie**
Gdy poznała Mariusza, myślała, iż to ten jedyny – z nim mogłaby dzielić życie, a humor byłby istotną częścią ich relacji. Pewnego pierwszego kwietnia schowała się za rogiem w mieszkaniu i gdy przechodził, wyskoczyła z krzykiem: “BUU!” – chcąc go przestraszyć. Żart nie wyszedł, bo Mariusz choćby nie drgnął, ale Wioletta była gotowa na jego ripostę.
Ku jej zdziwieniu, Mariusz nie odpowiedział żadnym żartem. Ale dwa dni później, gdy niosła na tacy dwie filiżanki kawy i tabliczkę czekolady, rzucił jej pod nogi zabawkowego węża, który wyglądał jak prawdziwy i choćby się poruszał. Zaskoczona, podskoczyła, a taca wypadła jej z rąk, rozlewając kawę na podłogę.
“Mariusz! Co ty robisz?! Kawa była gorąca, mogłam się poparzyć!” – krzyknęła oburzona.
“Ale to tylko odpowiedź na twój żart” – odparł spokojnie. – “Nie wiedziałem, iż aż tak się wystraszysz.”
Nietrudno zgadnąć, iż pokłócili się, ale potem się pogodzili. Jednak miesiąc później Mariusz “podbił stawkę” – tym razem przyniósł żywego, małego węża (niegroźnego, pożyczonego od znajomego). Gdy Wioletta kończyła herbatę przed wyjściem do pracy, rzucił gada przed nią. Ona tak się wystraszyła, gdy wąż zaczął się do niej zbliżać, iż wylała na siebie napój i wskoczyła na krzesło z piskiem.
Mariusz roześmiał się, złapał węża i włożył go z powrotem do pudełka.
“O co ci chodzi? On nie jest jadowity!” – dziwił się. – “Przecież uwielbiasz żarty, więc też się zabawiłem.”
“Tak się nie żartuje! Zabieraj swojego węża, spakuj rzeczy i wynoś się z mojego mieszkania. I to mówię całkiem poważnie.”
Tak się rozstali. Wioletta lubiła żarty, ale takie, które nikogo nie krzywdzą. W pracy wiedziała, jak rozpoznać psikus, więc trudno ją było zaskoczyć. Koledzy z biura próbowali, ale rzadko im się udawało. Miała pokerową twarz – potrafiła powiedzieć absurd z kamienną miną, a inni musieli zgadywać, czy żartuje.
Jej najczęstszym celem był kolega Krzysiek. Podchodziła, mówiła coś zupełnie absurdalnego z poważną miną, a on biegł sprawdzić. Nigdy się nie obrażał, sam też lubił żartować. Pierwszy kwietnia był dla nich wyścigiem – kto kogo lepiej nabierze.
Z Krisem utrzymywała relacje czysto koleżeńskie. Nigdy choćby nie przyszło jej do głowy, by widzieć w nim coś więcej. Może dlatego, iż te żartobliwe potyczki były dla niej odskocznią od codziennej rutyny.
**Pierwszy kwietnia**
Tego dnia Wioletta się postarała. Upiekła jabłecznik, ale jeden kawałek specjalnie dla Krzyśka dosypała soli i pieprzu.
“Krzyś, kawa gotowa, a choćby ciasto mam” – powiedziała, kładąc przed nim talerz i idąc dalej poczęstować resztę.
“Kawa? Sam sobie zrobię, bo nie wiem, czego się po tobie spodziewać” – zaśmiał się, choćby nie dotykając ciasta.
Lecz gdy napił się kawy, odruchowo wziął kęs. Drugi. I w tym momencie zakrył usta i wybiegł z pokoju.
“Wiola, znowu swoje?” – pytali koledzy, niepewnie spoglądając na ciasto.
“Spokojnie, tylko Krzysiowi się dostało” – roześmiała się.
Gdy wrócił, zapytał poważnie:
“Jak mogłem się dziś zrelaksować? Przecież wiedziałem, iż od ciebie trzeba się wszystkiego spodziewać.”
Całe biuro wybuchło śmiechem, choćby Wioletta – udało się nabrać Krzyśka. Ale czuła napięcie. Wiedziała, iż on jej tego nie daruje.
Do końca dnia Krzysiek od czasu do czasu przypominał sobie o ciastku.
“Innych poczęstowałaś, a ja głodny zostałem” – żartował. – “Ale ja też coś wymyślę. Wiesz, iż tego ci nie odpuszczę.”
“Oczywiście iż wiem. Jak zwykle – nie odpuścisz…”
**Niespodziewany żart**
Dzień mijał spokojnie, ale pod koniec pracy Wioletta poszła napić się herbaty. Gdy była na kuchence, wszedł Krzysiek.
“Herbatka? A ja bym jabłko zjadł.”
Wziął nóż i zaczął kroić owoc, trzymając go w lewej dłoni. Nagle krzyknął:
“Auć! Wiola, podaj ręcznik, poraniłem się!”Kiedy Wiola podbiegła z pomocą, nagle zrobiło jej się ciemno przed oczami, ale zanim straciła się całkiem, zdążyła zauważyć, iż Krzysiek, zamiast krwi, ma na ręce… czerwoną farbę.