Dzisiaj zapisuję tę historię, bo wciąż boli, choć minęło już tyle lat. Gdy Kasia wróciła z córkami do domu, dziewczynki od razu wybuchnęły płaczem. Właśnie wróciły od babci – a były zupełnie złamane.
„Mamo, babcia nas nie kocha…” – łkały razem. – „Bartkowi i Oli wszystko wolno, a nam nic! Dla nich prezenty, cukierki, a nam tylko »nie ruszaj«, »nie przeszkadzaj«, »idźcie sobie do innego pokoju«.”
Kasia zacięła usta. Serce ścisnęło jej się z bólu. Ileż razy sama to czuła, ale usłyszeć to od własnych dzieci – to było coś zupełnie innego.
Teściowa, Wanda Stanisławówna, nigdy nie okazywała szczególnej czułości córkom Kasi. Za to dzieci jej rodzonej córki – Bartka i Olę – uwielbiała. Dla nich wszystko, dla innych – okruchy. Albo i mniej.
Kasia próbowała kiedyś nie zwracać na to uwagi. Tłumaczyła sobie, iż babci jest ciężko, iż ma trudny charakter. Ale z każdym rokiem było coraz wyraźniej: dla Wandy Stanisławówny wnuki dzieliły się na „swoje” i „obce”. I choćby ta sama krew – jeżeli od „nie tej” kobiety – się nie liczyła.
Dziewczynki opowiadały, jak babcia nakrzyczała na nie za głośny śmiech, a pięć minut później pozwoliła Bartkowi puszczać samochodziki po podłodze, chociaż hałasował znacznie bardziej. Albo jak postawiła na stół tort i podała go „gościom”, a swoim wnuczkom – tylko herbatę.
Najgorsze było jednak to, gdy babcia odesłała córki Kasi same do domu. Przez zimny, pusty plac. Miały po siedem lat. Bały się psów, trzęsły się z zimna. A Wanda Stanisławówna choćby nie zadzwoniła do rodziców.
Gdy Kasia się o tym dowiedziała, nie mogła powstrzymać łez. Zadzwoniła do teściowej, ale ta tylko prychnęła:
„Muszą być samodzielne. W ich wieku już chodziłam sama na targ.”
Po tej rozmowie mąż Kasi, Marek, pierwszy raz naprawdę pokłócił się z matką. Nie krzyczał. Po prostu powiedział:
„Mamo, jeżeli nie potrafisz być babcią dla wszystkich wnuków, to lepiej nie być nią wcale.”
Minęło kilka lat. Dziewczynki podrosły, wyrosły na mądre i dobre kobiety. Od dawna już nie prosiły się do babci. A Wanda Stanisławówna… postarzała się. Coraz częściej odwiedzali ją lekarze, tabletki zastąpiły słodycze, a telewizor – towarzystwo.
Próbowała wezwać wnuki. Zadzwoniła do Bartka – był zajęty, Ola powiedziała, iż musi się uczyć. Wtedy przypomniała sobie o tych „nie swoich”.
„Niech przyjdą, posprzątają, przyniosą zakupy. Przecież ja jestem ich babcią…”
Kasia wysłuchała, zamilkła i odpowiedziała:
„Pani jest ich babcią? A one dla pani kim są? Pamięta pani, jak im powiedziałaś: »Nie prosiłam was o przyjście«? No właśnie. One też nie przyjdą. Bo zapamiętały to zbyt dobrze.”
W słuchawce zapadła cisza. A w domu babci znów zrobiło się cicho. Tylko teraz – naprawdę. I bez nadziei.
I tak nauczyłem się, iż krzywda, którą siejemy, wraca. Ale już nie do nas. Do tych, którzy po nas zostają. A wtedy jest już za późno, by cokolwiek naprawić.