Poczuł, jak Wiola dotknęła jego dłoni.
„Co?” Otworzy oczy. „Zaczęło się?”
Mignie mu tajemniczy uśmiech, gdy spogląda na łóżko obok. Piotr odwraca głowę – dostrzega zawiniątko. Dotyka je, ale kocyk ugina się pod palcami. Jest puste…
„Piotr!” Wyrywa go z półsnu zduszony głos Wioli.
Otwiera oczy. Jej spięta twarz, jakby nasłuchiwała czegoś. Potrząsa głową, otrząsając resztki snu.
„Co? Za wcześnie, jeszcze dwa tygodnie…”
Nie wiem, brzuch mnie boli – mówi Wiola.
„Dobra.” Unosi się na łokciach. „Wzywamy kurtkę.” Spogląda znowu na łóżko – żadnego zawiniątka. Wzdycha w uldze.
Poczekajmy. To może nie skurcze. Tylko takie ciągnięcie. Mówili, żeby dzwonić, gdy będą co dziesięć minut – Wiola patrzy na niego z nadzieją.
Zanim karetka dojedzie, urodzisz. Gdzie mam telefon? – Piotr sięga po dżinsy na krześle. Z kieszeni wypada komórka, tłumi odgłos upadku puszysty dywan.
Wstaje, podnosi telefon i wciąga spodnie. Za plecami Wiola głucho stęka, obejmując brzuch.
„Znowu?” Przeskakuje na jej stronę łóżka, siada obok i ugniata jej plecy pięściami, jak uczyli w szkole rodzenia.
Głęboki oddech – mówi, sam łapczywie wciągając powietrze nosem, by wypuścić ustami.
Wiola powtarza.
Już przeszło – mówi, wykrzywiając się w wymuszonym uśmiechu.
Dzwonię po karetkę. – Zrywa się. – Nie. Ubieraj się, sam zawiozę do szpitala. Będzie szybciej.
Torba od tygodni w gotowości stoi w rogu sypialni.
Dokumenty w szufladzie – mówi Wiola, wciągając luźną sukienkę.
Piotr wyciąga papiery, dostrzega ładowarkę, wpycha ją do torby.
A dowód?
W szafie w przedpokoju – odpowiada spod materiału.
Rzuca się do drugiego pokoju, przeklina w myślach, iż nie zebrała wszystkiego razem. „Jej telefon… Gdzie twój telefon? – krzyczy.
Tu, na szafce – odparowuje spokojnie.
Wiola, ile razy mówiłem, żeby trzymać wszystko pod ręką! Jak dziecko – burczy, wracając do sypialni. – A szczotka, pasta…
Wymusza przepraszający uśmiech, ale kolejny skurcz go wykrzywia.
Zaraz – rzuca torbę na podłogę, masuje jej plecy. Wściekłość podchodzi mu do gardła. Zegar – piąta trzydzieści.
Wiola się rozluźnia. Ból wraca po kilku minutach.
Piotr wciąga bluzę, podnosi torbę.
Chodź, może zdążymy wyjść przed następnym skurczem.
Wiola wlecze się do przedpokoju, podtrzymując brzuch. Piotr wsuwa jej na opuchnięte stopy szerokie, płaskie buty. Zakłada płaszcz, wciąga kaptur. Sam zapomina o skarpetkach – wsuwa bose stopy w adidasy.
Możemy iść? – Pomaga jej wstać z podnóżka.
W windzie Wiola przygryza wargi, opiera się na ścianie. Piotr rozumie, ale irytuje jej powolność. Tak godzinami nie dojadą.
Tylko do auta – ciągnie ją za rękę.
Miasto budzi się powoli. Tu i tam zapalają się okna. Odśnieżanie utrudnia wyjazd z osiedla.
„Po co planować dziecko na zimę? Latem byłoby łatwiej. Świt wcześnie, żadnego śniegu…” Myśli przerywa jej jęk.
Na puste drogi wciska gaz.
Wio, wytrzymaj. Już blisko. Oddychaj…
Przy każdym jej skurczu napinają mu się mięśnie brzucha. Ale to nie to samo. Nie może wziąć jej bólu na siebie.
Szpital. Pomaga jej wysiąść, wciąga po pochylni. Drzwi z napisem „Przyjęcie” – pusty hol.
Jest kto? Żona rodzi! – krzyczy w pustkę.
Pojawia się położna.
Spokojnie, tata. Co ile skurcze? – pyta Wiolę.
Częstsze w drodze – odpowiada za nią Piotr.
Mają państwo kapcie? Proszę zmienić obuwie. Dokumenty?
Piotr wykonuje wszystko w zwolnionym tempie. Wiola przygryza wargę.
Idźcie do domu. Tu numer do oddziału – wskazuje kartkę na ścianie.
Odkłada wzrok – Wiola stoi już przy drzwiPiotr spojrzał na nią, widząc w jej oczach strach i nadzieję, i wtedy zrozumiał, iż od tej chwili już nic nie będzie takie samo.