Niebieska żyłka
Jak bardzo Marcin ją kochał. Szalał za nią, stał pod jej oknami późnymi wieczorami, cieszył się, gdy tylko udało mu się zobaczyć jej zarys za zasłoną. Wydawała mu się niedostępna i nieosiągalna. Rozczulała go jej delikatność, blada, cienka skóra, przez którą prześwitywały niebieskawe nitki żyłek. Czuł, jak serce ściska mu się z czułości i miłości.
Na szkolnym balu sylwestrowym Marcin poprosił ją do tańca. Kinga była od niego niższa, więc taniec nie należał do wygodnych. Drobne drżenie wstrząsało jego ciałem, czoło pokryło się potem, a wilgotne dłonie na jej talii płonęły. Nie mógł opanować emocji i palił się ze wstydu, wiedząc, iż ona to czuje. Gdy muzyka umilkła, odsunął się od Kingi i wreszcie mógł swobodnie odetchnąć.
Dziwiło go, dlaczego inni chłopcy nie są w niej zakochani.
Na przykład Kuba wolał tęgie Anię, która miała długie, silne nogi. Gdy Ania biegała po boisku na lekcjach wf-u, górując głową nad innymi dziewczętami, jej wysoki kucyk kołysał się jak wahadło.
Dla Marcina ideałem kobiecości była wiotka Kinga. Była jego obsesją, natrętnym marzeniem, chorobą. Mama Marcina nie podzielała fascynacji syna tą dziewczyną. „Ładna, ale jakaś wątła” – zwierzała się ojcu.
„Trzeba coś z tym zrobić. Odciągnijmy go od tej chudziny. Nie jest dla niego odpowiednią partią. Trudno powiedzieć, co ma w głowie. Jakaś nie z tego świata, zbyt delikatna. Co z niej za żona i gospodyni? A imię jakieś nie nasze, obce dla polskiego ucha. Namów go, żeby wyjechał na studia do innego miasta, do Krakowa na przykład. Byle dalej od niej.”
Ojciec przytaknął i porozmawiał z synem po męsku. Powiedział, iż w Krakowie są lepsze perspektywy, iż po prestiżowej uczelni czeka go świetlana przyszłość. Że choćby sfinansują mu studia, jeżeli nie dostanie się na bezpłatne miejsce. I Marcin się zgodził.
Nad łóżkiem w akademiku powiesił zdjęcie Kingi, powiększone ze wspólnej klasowej fotografii. Ale Kinga została w domu, a Marcin był młody. Zdobywał doświadczenie, spotykał się z dziewczynami, a wizerunek kruchej koleżanki przechowywał tylko we wspomnieniach i snach.
Aż w końcu poznał Olę. Nie trzęsły mu się ręce, gdy jej dotykał, a głowa pozostawała czysta. Rozumieli się bez słów. Z nią było łatwo i bezpiecznie. Obraz Kingi zszedł na dalszy plan.
Po studiach Marcin ożenił się z Olą i został w Krakowie. Mama cieszyła się z wyboru syna. „Wszystko lepiej niż ta dziwna Kinga.”
Rok później na świat przyszła ich córeczka, Zosia. Marcin oszalał z miłości do malutkiej. Gdy tylko kichnęła, był gotów postawić na nogi całą krakowską służbę zdrowia. A Kinga została już tylko wspomnieniem z dawnych szkolnych lat.
„Tatę zabrali do szpitala. Będą operować. Lepiej przyjedź, na wszelki wypadek” – zadzwoniła pewnego dnia mama i poprosiła, żeby przyjechał.
Zosia była przeziębiona, więc Ola z córką zostały w domu. Poza tym, i tak nie byłoby tam dla nich czasu. Marcin wziął urlop na własny koszt i wyjechał sam.
Kraków żegnał go jesiennym deszczem, a rodzinne miasto powitało słońcem i ciepłem, złotym dywanem liści pod nogami. Ojciec trzymał się dzielnie, nie poddawał się panice.
Operacja przebiegła pomyślnie. Mama całe dOpowiedział Oli o spotkaniu z Kingą, a ona tylko uśmiechnęła się ciepło i przytuliła go mocno, jakby wiedziała, iż właśnie w tym momencie jego serce na zawsze wróciło do domu.