Nie dogadali się…
– Na pewno się nie spóźnisz? O której wyjeżdżasz, Krzysiu?! Krzysiu… – Kinga szarpała męża za ramię, a on machał ręką, dając do zrozumienia, iż nie zamierza jeszcze wstawać i iż na pewno zdąży.
Kinga spojrzała na ekran telefonu – dopiero siódma rano.
*„I po co ja wstałam tak wcześnie w sobotę?! Przecież nie mam nic do roboty, torbę mu spakowałam jeszcze wczoraj…”* – pomyślała i już chciała wrócić pod ciepłą kołdrę, gdy nagle…
Nagle znowu pojawiło się to dziwne, nieokreślone uczucie niepokoju, które w ostatnich tygodniach nawiedzało ją coraz częściej. Teoretycznie nie miała powodów do zmartwień: mąż obok, mieszkanie w centrum, remont na wysokim poziomie, designerskie meble, drogi sprzęt. On miał swój samochód, ona swój. Niedawno kupili choćby dom pod Warszawą na działkę rekreacyjną. Wszystko było, jednym słowem.
Wielu mogłoby tylko pomarzyć o takim życiu. *„Spróbuj przeżyć na wynajmowanym mieszkaniu, jeździć do pracy autobusem, a wieczorem odrabiać lekcje z dziećmi, gotować obiad dla całej rodziny, spłacać kredyt, składać datki na szkołę… Ledwo się położysz, a już budzik dzwoni i znów to samo koło. Żeby tak mieć twoje problemy! No co, jakieś tam przeczucie, wielka sprawa!”*
Ale właśnie to uczucie! Kinga już dawno nauczyła się je rozpoznawać. Bezpodstawny lęk, melancholia, przeczucie nieszczęścia i wrażenie, iż coś ważnego się wymyka. Przychodziło niespodziewanie i tak samo znikało. Na chwilę odpuszczało, by potem wrócić.
I tego ranka znów wtargnęło bez pytania. Kinga wstała z łóżka, raz jeszcze spojrzała na śpiącego męża i poszła do kuchni. Krzyś dziś wyjeżdżał w delegację. Jakże jej się one ostatnio przejadły! Nowy szef przyszedł półtora roku temu, podniósł pensję całkiem nieźle, firma, w której pracował, była duża i perspektywiczna. On sam – jeden z liderów, szef działu. Tylko iż ta praca zabierała coraz więcej czasu! A do tego wymyślili wysyłać go w delegacje właśnie w weekendy…
Kinga przygotowała śniadanie i wróciła do sypialni obudzić męża.
– Krzysiu, no wstawaj już, czy jak?! Jeszcze się spóźnisz na tę swoją delegację. Mówiłeś, iż po południu jedziecie?
– Tak. Po… – odpowiedział półśnie i wreszcie się ocknął, siadając na łóżku.
– Chodź, śniadanie gotowe.
– Mhm. – znów przez sen mruknął i poszedł za nią.
Przy stole od razu wbił wzrok w telefon. Kinga zauważyła, iż ostatnio w ogóle mało ze sobą rozmawiali, stali się jakby obcy. Nie, nie kłócili się. Wszystko było w porządku – on czasem przynosił kwiaty, czasem udawało się namówić go na restaurację, Krzyś się zgadzał. Mogli pójść na spacer do parku, odwiedzić znajomych czy do kina, ale już nie było tak, jak kiedyś.
– Krzysiu, a weź mnie ze sobą w tę delegację? – niespodziewanie zapytała.
– Mhm. – nie odrywając oczu od telefona, odpowiedział.
– No serio, co w tym złego? Będziecie w hotelu, prawda? W dzień pracujesz, a wieczorem ze mną.
– Co?! Nie, no jak to ze mną?! – ocknął się dopiero, gdy zrozumiał, co mówi.
– Dlaczego nie? Jedziesz samochodem?
– Tak, ale co ty tam będziesz robić? Sobota, odpocznij w domu. W poniedziałek albo wtorek wracam.
– No co? Nigdy nie byłam w tym mieście. Poszwendam się po sklepach, może muzea…
– Ojej, proszę cię! Tam zwykła dziura, nic ciekawego! U nas w Warszawie mało sklepów?! Na każdym rogu – chodź sobie!
– Krzysiu, nudzi mi się! Nie będę ci przeszkadzać… – jęknęła.
– Kinga, nie! Chcesz wyjazd, to kup sobie wycieczkę! – zirytował się.
– Sama? Jestem twoją żoną, na wypadek gdybyś zapomniał!
– Kinga, znowu to samo? Mówiłem ci sto razy – w pracy teraz szaleństwo! Szef naciska! Ja ci tu muszę tłumaczyć?!
– Mam wrażenie, iż tylko ty zawsze musisz jeździć! W zeszłą sobotę widziałam waszego Nowaka z żoną i dziećmi w galerii. A ty niby pracowałeś! – nie chciała się kłócić, ale nie mogła się powstrzymać.
– No to teraz będziemy wyliczać, kto gdzie był? Dzięki za śniadanie! – wstał i poszedł do łazienki.
Kinga posprzątała, podczas gdy Krzyś oglądał telewizję. Potem spakowała mu kanapki i herbatę w termosie.
– Kinga, gdzie torba? – dobiegło z przedpokoju.
– Na komodzie. – spokojnie odpowiedziała.
– No to jadę. Nie obrażaj się, tam naprawdę nie ma co robić.
– Skoro nie ma, to nie ma. Nie obrażam się. Pa.
Krzyś wyjechał, a Kinga została. Sobota, mogłaby zadzwonić do którejś z przyjaciółek, spotkać się, posiedzieć wieczorem w przytulnej knajpce, pogadać.
Tylko do kogo? U Julki mąż i dwójka dzieci – odpada. Marysia z mężem kupili domek pod miastem i teraz tam siedzą – w sobotę na pewno nie przyjedzie. Kasia wbiła się w Kraków – dawno nic od niej nie słyszała. Każda ma swoje życie, obowiązki, dzieci…
Kinga miała prawie trzydzieści osiem lat, a ona i Krzyś nie mieli dzieci. Wszystko przez głupotę z młodości – nieudaną aborcję. Dopiero co zaczęli razem mieszkać, wynajmowali pokój. Praca? Jak to zwykle bywa – grosze.
Zaszła w ciążę, powiedziała Krzysiowi. On zaproponował, żeby nie rodzić. Kinga, choć była przeciwna aborcji, nie protestowała – ich sytuacja była fatalna. Co mogliby dać dziecku? Gdyby zaszła teraz, wszystko wyglądałoby inaczej. Nie byłoby tej nudy, samotności, byłby cel. A z Krzysiem na pewno lepiej.
Dziecko mogłoby mieć już czternaście lat.
– Ciekawe, jakby wyglądało nasze życie… – powiedziała głośno do siebie i rozpłakała się.
Poszła do łazienki, umyła twarz. Spojrzała w lustro na zapłakane oczy.
– Nie! Tak nie może być! Zadzwonię do Wioli! – powiedziała do swojego odbicia i uśmiechnęła się.
Wróciła do kuchni, znalazła telefon i wybrała numer.
– Wiolka– Wiolka, cześć! – zawołała Kinga do słuchawki, czując, jak łzy znów napływają do oczu, ale tym razem były to łzy ulgi, bo wreszcie zrozumiała, iż życie potrafi zaskoczyć w najpiękniejszy sposób.