Nie zapomnę o Tobie na zawsze

newsempire24.com 14 godzin temu

Nie zapomnę cię nigdy

Ludmiła Kazimierzówna szła do domu w rozpiętym wełnianym płaszczu, ze sfatygowaną teczką w dłoni, w której leżały zeszyty uczniów. Cały wieczór miała przed sobą sprawdzanie wypracowań.

Dopiero co pąki na drzewach nabrzmiały, a już dziś przebiły się młode listki. Przyroda budziła się pod wpływem jasnego, ciepłego słońca. Jeszcze chwila, a wszystko wokół zakwitnie.

Mijający ją ludzie witali Ludmiłę Kazimierzównę z szacunkiem. Ona odpowiadała, uśmiechając się powściągliwie. Prawie wszystkim uczyła polskiego i literatury w szkole, teraz uczęszczali do niej ich dzieci.

Była smukła jak dziewczyna, niska – z daleka można ją było wziąć za młodą osobę. I twarz miała przyjemną. Tylko za kogo tu wyjść? Tak żyła sama w małym drewnianym domku na wąskiej uliczce. Dostała go jako służbowe mieszkanie, gdy przyjechała tu ćwierć wieku temu z dużego miasta.

Sam miasteczko było małe, bardziej przypominało osadę albo dużą wieś. Młode specjalistki teraz dostają mieszkania w ceglanych trzypiętrowych blokach. Ale niechętnie tu przyjeżdżają, ciągnie je do Warszawy i Krakowa.

Ludmiła Kazimierzówna przywykła jednak do domu i nie potrafiła się z nim rozstać. W wolnym czasie lubiła grzebać w ogródku. Gdy tu przyjechała, nie umiała nic, a teraz i piec napali, i w ziemi pokopie, i kapustę ukisi, konfitury i przetwory pozakręca. Życie nauczyło ją wszystkiego.

Życie…
Wtedy też była wiosna. Przed oknem akademika siedzieli dwaj chłopcy i coś pisali. Nie zwróciłaby na nich uwagi, gdyby nie pokłócili się o to, jak napisać jakieś słowo. Obaj byli w błędzie. Znudziły ją ich sprzeczki, wyjrzała przez okno i poprawiła ich.

Jeden z nich nie stracił rezonu i poprosił, żeby przeczytała całe wyjaśnienie. Ludmiła wyszła, sprawdziła, poprawiła błędy.

– Dzięki. Mamy szczęście, iż pana spotkaliśmy. Jak pani na imię?

– Ludmiła.

– A ja Wiesław. Pani będzie nauczycielką? A my tu niedaleko pracujemy.

– adekwatnie nauczyciel albo pedagog, wykładowca – poprawiła go Ludmiła.

Spodobał się jej Wiesław. Przypominał niedźwiedzia. Przy nim czuła się spokojna i bezpieczna. Gdy się oświadczył, nie wahała się ani chwili.

Jego matce Ludmiła nie przypadła do gustu.

– Co ty z nią będziesz robił, książki czytać? Pewnie i gotować nie umie. Oj, nacieszysz się z nią. Wziąłbyś sobie jakąś prostszą – mruczała, gdy Ludmiła wyszła.

Matka nie myliła się zbytnio. Ludmiła umiała tylko ugotować makaron i usmażyć jajecznicę. I choćby to potrafiła zepsuć. Postawi garnek z makaronem na gazie, a sama siądzie z książką. Zaczytuje się, zapomina o wszystkim, aż nie zacznie śmierdzieć spalenizną.

Matka zrozumiała, iż przy takiej gospodyni syn umrze z głodu, a ona straci garnki, więc wzięła gotowanie w swoje doświadczone ręce. Ludmiła próbowała uczyć się od teściowej prowadzenia domu, a Wiesław starał się jej dorównać – ubierał się schludnie, przestał używać wulgaryzmów. Generalnie żyli sobie młodzi całkiem dobrze.

Po roku urodził im się syn, spokojny i zrównoważony jak ojciec. Pewnie trochę wcześnie. Ale później, gdy Ludmiła wróci do pracy, byłoby trudniej. Jak iść na macierzyński, zostawić w środku roku szkolnego klasy? A tak – odhaczone i po sprawie.

Teściowa coraz częściej kłuła syna w uszy, nie krępując się obecności Ludmiły, iż ożenił się z nieudacznikiem. Ludmiła znosiła to w milczeniu. Tylko nocami żaliła się mężowi, iż jego matka jej nie lubi.

– Ważne, iż ja cię kocham – mówił Wiesław i całował żonę.

Ludmiła ciągnęło do pracy. Gdy Jarek podrósł, postanowiła oddać go do żłobka.

– A skąd. Zniszczą dziecko. Ja sama z nim posiedzę – oświadczyła i zwolniła się z pracy.

Ludmiła była jej wdzięczna. Wieczorami do późna sprawdzała zeszyty, przygotowywała się do lekcji. Teściowa wzdychała i głośno wyrażała swoją niechęć do synowej.

Czy to wpływ matki na Wiesława, czy po prostu zmęczenie dostosowywaniem się do żony – zaczął coraz częściej znikać z domu. W ubraniu pojawiła się nonszalancja, w rozmowie – szorstkie słowa. W łóżku nie dotykał żony.

O tym, iż Wiesław ma kochankę, z satysfakcją doniosła teściowa. Okazała się nią sprzedawczyni ze sklepu spożywczego – tęga, z farbowanymi na rudo włosami i mocno podkreślonymi oczami. Nie próbowała go wychowywać. Karmiła go na zabój niedostępnymi towarami.

Ludmiła zapytała Wiesława wprost, czy to prawda.

– Przepraszam, ale jesteśmy zbyt różni – powiedział, unikając jej wzroku.

Poszła do kuratorium, wyjaśniła sytuację i poprosiła o przeniesienie do innego miasta w województwie.

Środek roku, wszystkie etaty zajęte. Ale znalazło się miejsce. Trzy miesiące temu z małego miasteczka uciekła młoda absolwentka pedagogiki. Tam też obiecali mieszkanie. Ludmiła od razu się zgodziła, wzięła skierowanie, syna i wyjechała.

Stare miasteczko bardziej przypominało wieś. Mieszkaniem służbowym okazał się drewniany domek z resztkami rozkradzionego stosu drewna przy pochylonym szopie. Pokonując strach i rozpacz, Ludmiła nauczyła się palić w piecu, kopać w ogrodzie i radzić sobie z zimną wodą z hydrantu. Zadowolony Jarek biegał po podwórku, łapał sąsiedzkie koty i chował się za krzakami porzeczek.

Wiesław regularnie płacił alimenty, ale ani razu nie przyjechał zobaczyć syna. Ożenił się ze sprzedawczynią, która urodziła mu dwie córki.

Po maturze Jarek wyjechał do wojewódzkiego miasta, dostał się na studia. Na początku mieszkał u ojca. Narzekał, iż ciasno, iż siostry dokuczliwe. Sprzedawczyni nie dogadała się z teściową. Kłóciły się tak, iż sąsiedzi stukali w ścianę. Wiesław zaproponował matce, żeby wyprowadziła się do małego mieszkania żony. Od tamtej pory nie pokazywała się u młodych.

Na początku syn przyjeżdżał do Ludmiły na wakacje. Za każdym razem, gdy przekraczał prógI kiedyś, wiele lat później, stojąc nad grobem syna, który odszedł przed nią, zrozumiała, iż życie, choć bolesne, daje nam chwile prawdziwego szczęścia, byśmy nauczyli się je cenić.

Idź do oryginalnego materiału