Nie udawaj głupiej. Gdzie mama schowała pierścionek? To ty go wzięłaś? Mów! – Pavel mocno zacisnął ramiona Lisy

polregion.pl 1 miesiąc temu

— Nie udawaj głupiej. Gdzie matka schowała pierścień? Czy może to ty go wzięłaś? Mów! — Paweł boleśnie ścisnął ramiona Weroniki.

Weronika od zawsze była nieładna. Kiedy babcia zobaczyła w szpitalu nowo narodzoną wnuczkę, zapytała córkę, jak ją chce nazwać.

— Jagódką — z czułością odparła świeżo upieczona mama.

— Jagody są słodkie, a twoja córka, wybacz, nie będzie ładna. Nazwij ją Weroniką. Tak miała twoja babcia — westchnęła starsza kobieta.

W przedszkolu wszystkie dziewczynki były urocze — wielkookie, z pulchnymi policzkami i różowymi usteczkami w kształcie serduszka, otoczonymi jasnymi loczkami. Weronika zaś była niezgrabna, niepozorna, o mysich, prostych włosach, które elektryzowały się od ubrań i sterczały na wszystkie strony.

— Biedactwo będzie się męczyć z takim wyglądem. Za mąż pewnie nie wyjdzie. Mówiłam ci, żebyś mądrze wybierała mężczyznę. A ty? — gderała babcia, zaplatając rzadkie włosy Weroniki w cienkie warkoczyki, na których z trudem trzymały się kokardy.

— Mamo, przestań! Z wiekiem się poprawi — odpowiadała mama Weroniki.

Do dwunastego roku życia Weronika nie stała się ładniejsza. Kanciasta, z krótką fryzurą, była najwyższa w klasie. Chłopcy przezywali ją „wieżą Eiffla”. Stała się zamknięta, nie miała przyjaciół, siedziała w domu i czytała książki.

W liceum nie poszła na studniówkę. Sukienka, kupiona latem, okazała się za mała.

— Czemu jesteś w domu? — spytała mama, wracając z pracy.

— Po co mnie urodziłaś? Żebym się męczyła całe życie? Chłopaki nazywają mnie wieżą, nikt nie zaprasza do tańca. Jestem brzydka! — krzyknęła w histerii Weronika.

— Córeczko, choćby pięknym ludziom nie zawsze układa się dobrze. Co zrobimy, skoro tak natura zdecydowała? Piękno to nie wszystko — próbowała ją uspokoić mama.

— A co jest ważne? Pieniądze? Za pieniądze można kupić wszystko, choćby wygląd. Tylko iż my ich też nie mamy. Nie wyjdę za mąż i nie będę mieć dzieci. Nie chcę, żeby moja córka cierpiała tak jak ja — złościła się Weronika.

— Zakochują się w wyglądzie, ale cenią duszę i charakter — ze smutkiem odparła mama.

— A ja mam zły charakter, sama mi to mówiłaś. Jak można być miłym, gdy wszyscy od ciebie uciekają jak od trędowatej? — W oczach Weroniki błyszczały łzy. — Dlaczego nie wybrałaś na ojca kogoś ładniejszego?

Po maturze Weronika mogła łatwo dostać się na studia, ale wybrała szkołę pielęgniarską. Gdy jako dziecko leżała w szpitalu z zapaleniem płuc, wszystkie pielęgniarki wydawały jej się pięknymi aniołami w białych kitlach. A włosów nie było widać pod czepeczkami. Nauka trwała krócej, a i chłopaków było mało — nikt by jej nie dokuczał.

Szkołę skończyła z wyróżnieniem. Pacjenci ją lubili. Zręcznie robiła zastrzyki i nie odchodziła od łóżek od razu, ale wysłuchiwała skarg na choroby i obojętne dzieci. Na oddziale terapii leżeli głównie starsi ludzie.

Ale czasem trafiali się i młodzi. Jeden z pacjentów, trzydziestoletni Krzysztof, kręcił się ciągle wokół pielęgniarskiego stanowiska, okazując Weronice zainteresowanie. Pewnego dnia pocałował ją w gabinecie zabiegowym i zaprosił do kina po wyjściu ze szpitala. Ale czas mijał, a Krzysztof nie dzwonił i nie pojawiał się. Weronika postanowiła odwiedzić go w domu.

— Naiwna jesteś. Żonaty — starsza pielęgniarka pokręciła głową.

— Mówi pani tak z zazdrości — obraziła się Weronika.

— Spójrz sama, w dokumentach wpisane, iż żonaty, i podany numer do żony.

— Ale ona go nigdy nie odwiedzała — zauważyła Weronika.

— Właśnie dlatego kręcił się wokół ciebie. Kupowałaś mu jabłka i pomarańcze, przynosiłaś domowe jedzenie. Żona siedzi z dwójką dzieci. Młodszego urodziła miesiąc temu, nie ma z kim zostawić.

— O dzieciach też w dokumentach? — spytała Weronika, już niemal płacząc.

— Mieszka w bloku obok mnie. Znam jego żonę. Gdybym czuła, iż między wami coś poważnego, dawno bym ci powiedziała. Ale tak… Pewnie mnie się bał. Uważaj na takich. No, no, nie płacz. Szczęście cię nie minie. Faceci lubią pielęgniarki. Umiecie się opiekować, współczuć, zrobić zastrzyk, gdy trzeba. — Starsza pielęgniarka przytuliła Weronikę jak matka.

Na oddziale leżała starsza, inteligentna kobieta. Nikt jej nie odwiedzał. Na jej szafce nie było paczki z pomarańczami ani słoika z rubinowym kompotem, przygotowanym troskliwie przez córkę czy męża.

— Dlaczego nikt pani nie odwiedza? — spytała pewnego dnia Weronika.

— Mąż zmarł dziesięć lat temu, a syn mieszka daleko. Ma rodzinę i pracę, po co go niepokoić drobiazgami. Poradzę sobie sama — odparła Halina Kowalska.

— Ale co jest ważniejsze niż zdrowie matki? niedługo panią wypiszą, ma pani problemy z ciśnieniem, jak pani będzie sama?

— Jakoś, Weroniko — uśmiechnęła się Halina.

— Może będę do pani przychodzić i pomagać? To dla mnie nic trudnego. Zrobię zastrzyk, sprawdzę ciśnienie. Jestem wolna.

— No, nieładnie tak… — zawahała się Halina.

— Porozmawiamy o tym później, teraz muszę iść. — Weronika uśmiechnęła się, dotknęła dłoni Haliny i wyszła z sali.

Po wypisie, jak obiecała, często odwiedzała Halinę. Gotowała zupę, chodziła do apteki i sklepu, sprzątała mieszkanie. Weronika lubiła przebywać w przestronnym mieszkaniu.

— Mój mąż był wojskowym, generałem — z dumą opowiadała Halina przy herbacie. — Ile razem jeździliśmy po garnizonach, po całej Polsce. Pod koniec życia dostaliśmy to mieszkanie, a on mało w nim pożył.

— Dlaczego syn nie mieszka z panią? Jest tyle miejsca.

— Widzisz, jego żona chciała wymienić to mieszkanie na dwa mniejsze. Nie chciała z nami mieszkać. A ja miałam dość akademików i tymczasowych kwater, nie chciałam znowu żyć w ciasnocie. Odmówiłam wymiany. Pokłóciłam się z synem. Mąż bardzo przeżył naszą kłótnię, stWeronika oddała pierścień do muzeum, spełniając ostatnią wolę Haliny, i zrozumiała, iż prawdziwe piękno rodzi się z dobroci, a szczęście można znaleźć choćby wtedy, gdy świat wydaje się nie dostrzegać naszej wartości.

Idź do oryginalnego materiału