Nie sądziłam, iż córka męża z wcześniejszego małżeństwa stanie się mi tak bliska.

newsempire24.com 3 tygodni temu

Nigdy bym nie przypuszczała, iż córka mojego męża z pierwszego małżeństwa stanie mi się tak bliska.

Gdy pierwszy raz usłyszałam o ich rozwodzie, myślałam – no cóż, typowa historia, charakterami nie wyszli. Ale im więcej Andrzej opowiadał o przeszłości, tym bardziej dziwiłam się, jak zniósł to, przez co przeszedł. Jego pierwsza żona, Iwona, kompletnie nie radziła sobie z domem. Nie gotowała, nie sprzątała, nie interesowała się niczym poza telefonem i paznokciami. Ratowały ich tylko mrożone pierogi z supermarketu i rzadkie zamówienia z restauracji. W końcu Andrzej się poddał i sam zaczął gotować po pracy. A potem wprowadziła się teściowa – i to był koniec. Rodzina rozpadła się w ciągu kilku miesięcy.

Poznaliśmy się z Andrzejem, gdy już od roku sam wychowywał swoją małą Zosię, która właśnie skończyła sześć lat. Martwił się wtedy ogromnie – jak to będzie, jak się dogadamy? A ja już wtedy wiedziałam – jeżeli chcemy być razem, muszę zaakceptować zarówno jego przeszłość, jak i Zosię. Na początku tylko razem wybieraliśmy jej prezenty, rozmawialiśmy o niej. Poznałam ją dopiero po naszym ślubie, ale zakochałam się w tej dziewczynce od pierwszego wejrzenia. Radosna, pełna życia, z jasnymi, ufnymi oczami – od razu skradła moje serce.

Jej pierwsze urodziny świętowaliśmy już we troje. Potem przyszły wspólne wakacje, spacery, wyjścia do parku, wieczory z filmami… Zosia zaczęła spędzać z nami niemal każdą wolną chwilę. Jej mama nie protestowała – pracowała dużo, była zmęczona, a babcia dziewczynki coraz częściej przejmowała rolę pani domu. I wiedziałam – może to choćby lepiej. Z Andrzejem zaczęliśmy planować przyszłość, uwzględniając Zosię jako pełnoprawną część naszej rodziny.

Ale po kilku miesiącach tej sielanki wkroczyła proza życia. Zauważyłam, iż Zosia nie ma pojęcia o obowiązkach domowych. Nie umyje talerza po sobie, nie zrobi sobie choćby kanapki. Nie wiedziała nawet, jak włączyć czajnik. Starałam się tłumaczyć. Nie chciałam psuć relacji. Andrzej, widząc moje zmęczenie, sam zaczął gotować, nakrywać do stołu. Ale wiedziałam – tak być nie może. Nie wychowamy dorosłego człowieka, jeżeli będziemy robić wszystko za nią.

Pewnego dnia moja cierpliwość się skończyła. Po kolacji poprosiłam Zosię, by umyła swój talerz. Spojrzała na mnie z takim zdziwieniem, jakbym kazała jej wspiąć się na Rysy. Wtedy wybuchłam. Powiedziałam wszystko – ostro, bez ogródek. A po kilku godzinach zrozumiałam, iż posunęłam się za daleko. Porozmawiałyśmy szczerze, przeprosiłam. I wtedy coś między nami się zmieniło. Zosia po raz pierwszy spojrzała na mnie nie jak na obcą „ciocię”, ale jak na kogoś, komu naprawdę na niej zależy.

Minęło trochę czasu i zdarzyło się coś, co zmieniło wszystko. Wyszłam załatwić sprawy, Andrzej był w pracy. Zosia została sama i postanowiła nas zaskoczyć – upiec kurczaka. Nie było całego, więc wzięła piersi. Wsypała tam wszystko, co znalazła w kuchni, co przypominało sól. Gdy wróciłam, kuchnia wyglądała jak po bitwie, a jedzenie było surowe i niejadalne. Wściekłam się. Nakrzyczałam, kazałam iść po sól. Wróciła… z dziesięciokilogramowym workiem. Ta mała dziewczynka stała przede mną z tym ciężarem w rękach, a ja po prostu się rozpłakałam. Wtedy zrozumiałam – ona się stara. Dla nas. Stara się być częścią naszej rodziny.

Od tamtej pory wzięłam Zosię pod swoje skrzydła. Zaczęłyśmy razem uczyć się gotować. Pierwsze próby były niezdarne, ale teraz potrafi sama przygotować obiad. U siebie w domu dzieli kuchnię z babcią. Gotuje, sprząta, pomaga.

Niedawno nasz syn, którego urodziłam z Andrzejem, skończył rok. I to właśnie Zosia upiekła dla niego ciasteczka z jego imieniem. Przyszła, nieśmiało podała mi pudełko, a ja poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Nie ze wzruszenia – z dumy. Ze świadomości, iż to wszystko miało sens. Ta dziewczynka to nie tylko córka mojego męża z pierwszego małżeństwa. Stała się moja. Bliska. Prawdziwa. Częścią naszej nowej rodziny.

Wiem, iż na świecie jest wiele historii, w których macocha i pasierbica nie potrafią się porozumieć. Ale cieszę się, iż nasza jest inna. Tak, były błędy, były łzy. Ale teraz mamy zaufanie, szacunek i miłość. A czego więcej potrzeba do prawdziwej rodziny?

Idź do oryginalnego materiału