Nie przyszli na mój jubileusz – mieszkanie, które im podarowałam, jest dla nich za małe.

newskey24.com 1 tydzień temu

Na swoje sześćdziesięciolecie przygotowywałam się z całego serca, pełna nadziei. Tydzień przed uroczystością zaczęłam kupować produkty, planować menu, marzyłam o tym, jak spędzę ten dzień w gronie najbliższych. Pragnęłam ciepła, rodzinnej atmosfery, szczerych uśmiechów. Mieszkam z młodszą córką — Olą, która ma już trzydzieści lat, ale wciąż nie wyszła za maż. Mam też starszego syna — Jacka, czterdziestolatka, od dawna żonatego, z córeczką.

Chciałam, aby przy jednym stole zebrali się wszyscy: Ola, Jacek, jego żona Kasia i moja wnuczka Zosia. Wszystko przygotowałam — ugotowałam ich ulubione dania: gołąbki, schabowego, sałatki, ciasta i oczywiście tort. Z góry uprzedziłam, iż świętujemy w sobotę, żeby nikt nie miał innych planów.

Ale w sobotę nikt nie przyszedł.

Dzwoniłam do syna — nie odbierał. Im bliżej wieczora, tym bardziej bolało mnie serce. Zamiast śmiechu i rozmów — cisza. Zamiast toastów — łzy. Nie mogłam choćby usiąść do stołu, nie mogłam patrzeć na tę pustkę. Całe mieszkanie pachniało przygotowanymi potrawami — a jednocześnie wypełniał je lodowaty chłód. Wieczorem wybuchnęłam płaczem jak dziecko. Ola próbowała mnie pocieszyć, ale nie potrafiłam się opanować.

Następnego ranka nie wytrzymałam. Wstałam wcześnie, spakowałam resztki jedzenia i pojechałam do syna. Może coś się stało? Może mieli istotny powód?

Otworzyła mi Kasia. Zaspana, w szlafroku. Bez cienia euforii zapytała:
— Po co pani przyszła?

W środku coś pękło. Weszłam do środka. Jacek ledwo się budził. Zaproponował herbatę, a ja, tłumiąc żal, spytałam:
— Dlaczego wczoraj nie przyszliście? Dlaczego choćby nie zadzwoniliście? Dlaczego ignorowaliście moje telefony?

Syn spuścił wzrok, milczał. Za to Kasia się odezwała, z wyrazem twarzy, jakby od dawna chciała to powiedzieć:
— Nie chcieliśmy przyjść. Nie mamy nastroju na świętowanie. Mamy problemy. Mieszkamy w tej maleńkiej kawitaria, którą pani nam „łaskawie” podarowała. A sama zatrzymałaś trzypokojowe mieszkanie. Brakuje nam miejsca, choćby nie planujemy drugiego dziecka. Po prostu oddałaś nam swoje stare, a sobie zostawiłaś lepsze.

Zamarłam. Myślałam, iż źle usłyszałam.

Przypomniałam sobie, jak żyliśmy we trójkę w tamtej trzypokojówce. Ja, Jacek i Ola. Jak mój mąż wyjechał za granicę i zniknął — bez słowa, bez śladu. Jak sama wychowywałam dzieci. Jak rodzice pomogli mi kupić to mieszkanie, w którym teraz mieszkam. Jak przez siedem lat znosiłam ciasnotę, bo chciałam, żeby syn z żoną mieli swój kąt. Oni zajmowali jeden pokój, Ola drugi, a ja żyłam w przejściowym. Kiedy urodziła się Zosia, zajmowałam się nią, pomagałam, jak mogłam. A gdy moja teściowa zmarła, zostawiając mi w spadku zniszczone, malutkie mieszkanie, zrobiłam tam remont i oddałam je synowi — żeby wreszcie żyli osobno.

A teraz, po latach, słyszę, iż moja ofiara była za mała.

Że podobno zostawiłam sobie „lepsze”. Że oni są nieszczęśliwi. Że to moja wina.

Wracałam do domu z gulaszem w gardle. Jakby całe moje życie — wszystkie wysiłki, nieprzespane noce, troska — odeszły w niepamięć. Ludzie nie tylko zapominają o dobru. Zaczynają myśleć, iż wszystko im się należy.

Straciłam najlepsze lata dla dzieci. Pracowałam bez wytchnienia, zrezygnowałam z własnego życia. I co? Na mój jubileusz nie przyszli choćby z grzeczności. Nie zadzwonili. Nie przeprosili. Byli zajęci swoją pretensją — iż dostał „nie to mieszkanie”.

Wiecie, co boli najbardziej? Nie to, iż zostałam sama w tak ważnym dniu. Ale to, iż kochałam ich bardziej niż siebie. A im było mało. Nie chodziło o mieszkanie. Oni chcieli — wszystkiego.

Ten dzień nauczył mnie jednego: przestać czekać na wdzięczność. Nauczyć się stawiać siebie na pierwszym miejscu. I już nie poświęcać się dla tych, którzy tego nie doceniają.

Idź do oryginalnego materiału