„Nie pozwolę, aby moja mama trafiła do domu starców!” — ciotka z pozorną determinacją zabrała chorą babcię do siebie, ale po trzech miesiącach dowiedzieliśmy się, iż oddała ją do schroniska dla seniorów

newsempire24.com 1 miesiąc temu

„Nie pozwolę, by moja mama trafiła do domu starców!” — ciocia z pokazaną determinacją zabrała chorą babcię do siebie, a po trzech miesiącach dowiedzieliśmy się, iż umieściła ją w domu opieki dla seniorów.

Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy moja ciocia Zofia, siostra mojej mamy, z teatralnym patosem zabrała do siebie naszą chorą babcię Jadwigę. To było prawdziwe przedstawienie, pełne głośnych słów, oskarżeń i gorzkich łez. Ileż to upokarzających zwrotów musieliśmy wtedy od niej wysłuchać! Krzyczała tak, iż jej głos zdawał się niesie po całej wsi, jakby chciała, by każdy sąsiad w naszym małym miasteczku pod Wrocławiem wiedział, jaka to ona „sprawiedliwa”, a jacy my „niewdzięczni”.

— Nie pozwolę, by moja mama gniła w domu starców! Mam sumienie, czego nie można powiedzieć o was! — rzucała to w twarz mojej mamie z taką wściekłością, iż do dziś przechodzą mnie dreszcze na wspomnienie tych chwil.

Jej słowa brzmiały jak cytaty z jakiejś książki o wartościach rodzinnych, ale za nimi kryła się jedynie złość i potępienie. Wystawiała się jako bohaterka, a nas — niemal jako zdrajców. Ale nie chodziło o sumienie, ale o to, iż babcia naprawdę potrzebowała poważnej pomocy, której już nie mogliśmy jej zapewnić.

Wszystko zaczęło się po tym, jak babcia przeszła udar. Jej zdrowie załamało się jak domek z kart: pamięć zaczęła zawodzić, mogła zgubić się w swoim pokoju, bez powodu często płakała, a jej zachowanie stało się tajemnicze. Czasami dało się z tym radzić, ale takie chwile zdarzały się coraz częściej i były coraz bardziej niebezpieczne. Pewnego dnia wróciliśmy do domu i zobaczyliśmy widok, który zmroził krew w żyłach: wszystkie lampy w domu świeciły, z kranów leciała woda, a kuchenka gazowa była włączona. Babcia siedziała w kącie i coś mamrotała, nie rozumiejąc, iż niemal wywołała pożar. Na szczęście zdążyliśmy na czas, inaczej tragedii nie dałoby się uniknąć.

Po kolejnej wizycie u lekarza usłyszeliśmy przerażającą prawdę: stan babci będzie się tylko pogarszał. Leki mogłyby spowolnić ten koszmar, ale nie było nadziei na cud. Zrozumieliśmy, iż nie może już sama o siebie dbać, a my nie jesteśmy w stanie być przy niej 24 godziny na dobę. Praca, dzieci, codzienność — to wszystko nas pochłaniało, a serce pękało z bezsilności.

Po długich sporach i łzach postanowiliśmy szukać dobrego domu opieki, gdzie profesjonaliści zadbają o babcię, gdzie będzie jej wygodnie i bezpiecznie. Nie zamierzaliśmy jej porzucać, chcieliśmy dać jej najlepsze możliwe wsparcie w tej sytuacji. Ale kiedy dowiedziała się o tym ciocia Zofia, mieszkająca w pobliskiej Opolu, przybyła do nas jak furia, gotowa rozwalić wszystko na swojej drodze.

— Jak możecie myśleć o oddaniu swojej matki do domu starców? Przecież ona ma dzieci, a wy chcecie się jej pozbyć jak starego mebla! — krzyczała ze złością w oczach.

Jej słowa były jak ostrza. A potem, nie zważając na nasze tłumaczenia, po prostu zabrała babcię do siebie, trzaskając drzwiami tak, iż szyby zadrżały. Zostaliśmy w ciszy, ogłuszeni jej gniewem i własnym zagubieniem.

Minęły trzy miesiące. Trzy długie miesiące pełne niepokoju o babcię. I nagle doszła do nas wiadomość, która wywróciła wszystko do góry nogami: ciocia Zofia oddała babcię do domu spokojnej starości. Tak, ta sama kobieta, która klęła się na swoje sumienie i oskarżała nas o nieludzkość, sama nie dała sobie rady. Okazało się, iż opieka nad chorą staruszką to nie głośne słowa, ale ciężka praca, do której nie była przygotowana.

Ironia losu sparzyła mnie jak rozgrzane żelazo. Chciałam zadzwonić do niej i krzyknąć do telefonu: „Gdzie teraz twoje pieprzone sumienie, ciociu Zosiu? Gdzie twoje obietnice?” ale nie odbierała. Najwyraźniej dotarło do niej, iż przesadziła, iż jej duma stała się jej własną pułapką. Tylko iż zabrakło jej odwagi, by przeprosić lub przyznać się do błędu. Zostaliśmy z tym gorzkim posmakiem hipokryzji, a babcia — w obcych ścianach, z dala od nas wszystkich.

Idź do oryginalnego materiału