Nie powiedziałam jej złego słowa, a ona stała się obca: jak synowa oddaliła ode mnie rodzinę

twojacena.pl 3 tygodni temu

Nazywam się Jadwiga Nowak, mam sześćdziesiąt dwa lata i od lat dręczy mnie myśl, iż stałam się obca w życiu własnego syna. A to wszystko przez jego żonę, moją synową Katarzynę, która robi wszystko, by mnie z ich rodziny wykluczyć. I wiecie, co jest najbardziej bolesne? Nigdy nie zrobiłam jej nic złego. Ani słowa. Ani gestu. Ani wyrzutu. Tylko dobroć, życzliwość i szczerą chęć bycia blisko. A w odpowiedzi — cisza. Chłód. Zamknięte drzwi.

Kiedy mój syn Marek oznajmił, iż się żeni, naturalnie chciałam poznać jego wybrankę. Zawsze marzyłam, iż przyjmę żonę syna jak własną córkę — z otwartym sercem i troską. Ale Marek wtedy zmieszany powiedział:

— Mamo, Kasia nie pozostało gotowa na spotkanie. Jest nieśmiała.

Zrozumiałam to. No cóż, pomyślałam, może dziewczyna skromna, nieśmiała. Ale gdy zaczęły się przygotowania do wesela, nie wytrzymałam. Powiedziałam wprost:

— Mam poznać twoją żonę dopiero na ślubie? Jak to możliwe? Nie jestem przecież obcą kobietą z ulicy!

W końcu Marek, choć z trudem, przekonał Katarzynę, by do mnie przyszła. Czekałam, bardzo się denerwując. Przygotowałam obiad, nakryłam do stołu, kupiłam kwiaty — żeby jakoś złapać nić porozumienia. A w odpowiedzi… Katarzyna siedziała w milczeniu. Ani uśmiechu, ani spojrzenia w oczy, ani słowa „dziękuję”. Przez cały wieczór nie wymówiła choćby dziesięciu słów. Jakby przyszła pod przymusem. Zrzuciłam to na stres, ale w sercu już coś zgrzytało.

Po ślubie zamieszkali osobno. Wzięli kredyt, kupili mieszkanie na Woli. Nie wtrącałam się, nie narzucałam. Niech żyją, jak chcą. A potem, po półtora roku, urodził się Kacper. Moje słoneczko, mój ukochany wnuk.

Miałam nadzieję, iż narodziny dziecka zbliżą nas z Kasią. Przecież żadna kobieta, zostając matką, nie może być tak zimna. Ale stało się jeszcze gorzej. Teraz, gdy dzwonię i mówię, iż chcę wpaść, Katarzyna odpowiada oschle:

— Nie będzie nas. Wyjeżdżamy.

A potem Marek przypadkiem wspomina, iż cały dzień byli w domu. I wtedy rozumiem — po prostu nie chcą mnie widzieć.

Ale nie poddawałam się. Kupowałam Kacprowi zabawki, książki, ubranka. Przywoziłam owoce, ciastka, próbowałam pomóc, choć trochę ich odciążyć. W końcu mają kredyt, trudności, Kasia na urlopie macierzyńskim… Ale wszystko na próżno. Gdy przychodzę, Katarzyna choćby nie wita się jak człowiek. Po prostu wychodzi i zamyka się w drugim pokoju.

Siedzimy z Markiem i Kacprem w kuchni. Pijemy herbatę, rozmawiamy, bawimy się. A ona — jakby nas nie było. Jak można tak żyć? Przecież ja przychodzę z dobrą wolą! Nigdy nie powiedziałam jej nic przykrego. Żadnych uwag, żadnych narzekań. Przeciwnie — zawsze starałam się chwalić, pomagać, nie wtrącać się. Dlaczego więc jestem dla niej jak obca?

Może boi się, iż będę ingerować? Ale przecież nie jestem taka! Chciałam tylko być częścią ich rodziny, dzielić radości, wesprzeć w trudnych chwilach. Czy to coś złego?

Nie wiem już, jak mam postępować. Nie chcę tam jeździć, ale bez wnuka serce mi pęka. Kocham syna. Kocham jego rodzinę. Ale widocznie nie wszyscy potrzebują mojej miłości…

A jednak nie rezygnuję. Wierzę, iż kiedyś Katarzyna otworzy drzwi, wyjdzie do kuchni, usiądzie z nami i powie: „Proszę, mamo Jadziu. Cieszymy się, iż jesteś”. Tylko czy doczekam tej chwili…

Idź do oryginalnego materiału